Nie wiem, może ja po
raz kolejny niedostatecznie zrozumiałem intencje reżysera, albo co bardziej prawdopodobne z nieodpowiednim nastawieniem
podszedłem do seansu, który jak bardzo pobieżny research i intuicja mi
podpowiadały mógł być nie całkowitą, ale jednak stratą mojego "cennego
czasu", przeznaczonego przecież wyłącznie na odkrywanie kina nowego,
obowiązkowo wyjątkowego. :) W tym przypadku scenariusz Stevena Knighta to jakaś specyficzna
próba stworzenia tajemnicy, której wyjaśnienie niemal przez godzinę było dla
mnie poza zasięgiem i nie przez jego wymyślną formę czy treść, ale przez fakt że zabrakło koncentracji na kuriozalnym zlepku pomysłów absolutnie nieinteresujących, a nawet
potwornie irytujących zatrzęsieniem infantylizmu i absurdów. Myślę że nie byłem tak potwornie niekumaty i jako ewenement nie zdołałem tych przejaskrawionych puzzli złożyć w wymaganą przez twórców całość? Jestem przekonany iż nie mogłem odczytać
zawartego w obrazie przesłania, gdyż pomysł i intencja z góry zakładały cztery
kwadranse zagubienia i sprawdzania cierpliwości/wytrzymałości widza, by w
drugiej części po wyraźnym przełomie rozpoznać co, jak, po co i dlaczego. Nawet
jeśli finalnie ciąg zdarzeń ma ręce i nogi, tkwi w tym skrypcie psychologiczno-filozoficzny sens oraz intelektualna podstawa, ponadto wespół z forsownym warsztatem aktorskim niby jest spójna i koresponduje z potrzebami wiarygodności, nie daje jednak co ważne przez większość czasu projekcji grama nawet jakościowej satysfakcji koniecznej dla zachowania zainteresowania. Podobnie kiedyś miałem z Third Person
Paula Paula Haggisa i poniekąd też z Interstellar Nolana (tutaj być może jest to naciągane skojarzenie
wyłącznie przez pryzmat osoby Matthew McConaugheya). Tyle że wtedy w pierwszym przypadku
finalny twist radykalnie zmienił krytyczny odbiór historii, a i samo jej
poprowadzenie nie zdążyło w międzyczasie tak wysoce mnie zmęczyć i zniechęcić. W drugim zaś
realizacja dość skutecznie wkręciła, natomiast finał z naciąganym wyjaśnieniem
i teorią która jego ambitną podstawą nie przekonały. Twierdzić mimo wszystko, że Serenity to totalne nieporozumienie nie mam zamiaru, bowiem tkwi w tym jak się okazuje bardzo ryzykownym projekcie równa temu ryzyku wartościowa wymowa.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Steven Knight. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Steven Knight. Pokaż wszystkie posty
czwartek, 27 czerwca 2019
piątek, 22 sierpnia 2014
Locke (2013) - Steven Knight
Jedzie gość samochodem i gada używając zainstalowanego w markowym wozie systemu głośnomówiącego. Czegóż można by się spodziewać po historii zamkniętej w takim opisie? Przegadanej, miałkiej i usypiającej NUDY. Nic z tego! To prawdziwy majstersztyk w każdym calu! Kino kameralne, gdzie na zaledwie metrze kwadratowym nagromadzenie emocji tak intensywne o jakich Aronofsky wyrzucając kasę dosłownie w błoto popotopowe przy okazji ekranizacji biblijnej przypowieści, może tylko pomarzyć. Porównanie to rzecz jasna od czapy, jedynie usprawiedliwione faktem, że bezpośrednio przed seansem z Ivanem Locke spektakularny mroczny kit (o zgrozo!) przez mojego ulubieńca z fabryki snów był mi wciskany. :( O Noe, czyli wybrańcu Boga już wkrótce nieprzychylnie będę pisał, teraz wracam do prawdziwego kina. :) Bohater to człowiek tak ułożony, że aż nierzeczywisty, ideał dbający o rodzinę, kochający, pracowity, zaangażowany i obsesyjnie obowiązkowy - do tego kulturalny, opanowany aż do przesady. Gdzie tkwią korzenie tak ukształtowanej osobowości - w dzieciństwie oczywiście i porzuceniu przez ojca. :) I ten wzór cnót wszelkich staje przed faktem dokonanym, którego siłą sprawczą chwilowa samotność i "duuużo" wina. Tyle! Więcej nie zdradzę - zdradzać nie zwykłem fabuły i teraz też tego uniknę. Zachęcę tylko by poświęcić osiemdziesiąt minut na podróż brytyjskimi szosami w towarzystwie wybornego w roli Ivana Toma Hardy'ego. Wśród ciemności i świateł rozmazanych, subtelnie wkomponowanej w tło muzyki i ciszy wybuchami emocji rozdzieranej. Rozwiązując życiowe dylematy, ścierając się z konsekwencjami wyborów bohatera jak i decyzji postaci drugoplanowych. Skorzystać z efektów operatorskiej maestrii czy kunsztu montażysty, posłuchać doskonałych dialogów z kapitalną mimiką i grą ciałem w wykonaniu Hardy'ego jak i tych wyłącznie werbalnie odtwarzanych. Można doskonale zagrać wyłącznie głosem o czym Scarlett Johansson w Her ostatnio mnie przekonała, a teraz kilku innych aktorów w tym przekonaniu utwierdziło. Tyle smaczków i detali do wychwycenia, tyle dojrzałości i artyzmu w prozie życia. Wspaniałe intymne i dojrzałe kino.
P.S. Od jakiegoś czasu tak sobie Hardy'ego obserwuje, chwalę nie bezpodstawnie i mam poczucie satysfakcji ogromne. Nieprzypadkowo w Szpiegu, Wojowniku czy Gangsterze zagrał wybornie. To kapitalny aktor - potwierdził to bez wątpienia rolą Ivana Locke.
Subskrybuj:
Posty (Atom)