piątek, 30 września 2022
King Buffalo - Regenerator (2022)
czwartek, 29 września 2022
The Black Angels - Wilderness of Mirrors (2022)
środa, 28 września 2022
September / Wrzesień (1987) - Woody Allen
Diane Keaton i Dianne Wiest, to prócz oczywiście Mii Farrow największe muzy Woody'ego, tu dwie ostatnie w głównych rolach. Wrzesień jak wrzesień jest liryczny i przegadany, bowiem nawijają w poszerzonym o przyjaciół rodzinnym ogólnie towarzystwie o przemijaniu i budują w międzyczasie teoretycznie jedną, a w praktyce drugą przyszłość na miarę swoich możliwości, czyniąc to w obowiązkowo intelektualnie emocjonalnym tonie. Wrzesień jest o związkach i dla wieku odpowiednich relacjach. Rozgrywa się w jednym domu, w ograniczonym do ostatnich dni lata czasie, zatem warunki ekspozycji tworzą klimat sztuki scenicznej wystawionej jednak w anturażu filmowym. Sącza drinki, kostkarka do lodu nie nadąża, smakują herbatkę i wzmacniają się kawusią. Wpadają w nostalgiczne klimaty, poddają się niby niewinnym, w starym stylu romantycznym miłosnym uniesieniom. Deliberują filozoficznie, ale i otwierają rozdziały swojego życia prowokowani do rozgrzebywania i roztrząsania własnych historii życiowych. Wreszcie bardzo indywidualnie i egocentrycznie przepracowują traumy i wszystko w okoliczności sprzedaży rodzinnej posiadłości, przy akompaniamencie pianina i saksofonu, z udziałem fachowego aktorstwa. Niby niewiele, a pod kierownictwem reżyserskim Woody'ego tak wiele i tak bardzo charakterystycznie.
wtorek, 27 września 2022
Crippled Black Phoenix - Great Escape (2018)
poniedziałek, 26 września 2022
De uskyldige / Niewiniątka (2021) - Eskil Vogt
„Małe norweskie miasteczko (dopisuję, że upiorne osiedle, gdzieś na granicy betonozy i dzikiej przyrody), właśnie rozpoczyna się Midnattssol, sezon białych nocy i niekończących się polarnych dni. Dzieci z okolicznych osiedli spędzają beztrosko czas i szukają wakacyjnych przygód. Mała Ida przeprowadza się z mamą i siostrą do nowego miejsca i szybko poznaje rówieśników z sąsiedztwa. Razem z nimi odkrywa nowe, fascynujące i tajemnicze miejsce. Z czasem, w trakcie kolejnych zabaw Ida zaczyna rozumieć, że z nowymi przyjaciółmi łączy ją wyjątkowa i niebezpieczna więź.” Siedziałem jak wryty, gdyż sugestywne manipulacyjne zabiegi reżysera były mega skuteczne. Stworzył etatowy scenarzysta Joachima Thiera klimat wysoce niepokojący i utrzymywał w napięciu sprzedając mi zasadniczo jasną do zrozumienia przez kontekst nie tylko finału historię o symbolicznym rozpoznawaniu granicy pomiędzy dobrem, a złem. Będące głównymi bohaterami smarkacze tym mocniej przez pryzmat czystości umysłów i dziecięcej naiwności, wespół z przypisaną dla wieku ciekawością, dodawały jej (tej tajemnicy) i atmosferze dodatkowej skuteczności, wynikającej u podstaw z zastosowanej metody perswazji, a mnie ich kapitalne aktorstwo motywacji do w stu procentach zaangażowania zmysłów i dzięki temu porażającego historii odczuwania. Im dalej w scenariusz i głębiej w umysł, wizję i przekaz twórcy, tym mocniej i dla zamkniętego na prawdy o mrocznym obliczu dziecięcej natury widza bardziej kontrowersyjnie. To rzecz jasna część skomplikowanej natury, czasem wręcz jej ułamek, kiedy socjalizacja podług schematu względnie prawidłowa, ale jednak okrucieństwo i nauka poprzez silne doświadczenia istotą poznawania skomplikowanej rzeczywistości z perspektywy naturalnie maksymalnie chłonnego umysłu. Z początku przyznam że zadawałem sobie pytanie, czy jest to film o tkwiących w potencjale, ale nierozwijanych możliwościach czy o zjawiskach paranormalnych? Czuję teraz (bo ten film tak oddziałuje) i jestem przekonany, że to jednak współczesne kino opowiadające o klasycznej walce dobra ze złem, a scena finałowa to utwierdzające w tym przeświadczeniu genialne wizualnie i metaforycznie ukazanie właśnie tego odwiecznego pojedynku.
P.S. Wyborne dziecięce aktorstwo i pytanie jak na takich aktorskich niedorostków wpływa udział w tak ryjącym beret projekcie? To myślę dobre pytanie.
niedziela, 25 września 2022
Clutch - Sunrise on Slaughter Beach (2022)
sobota, 24 września 2022
Sharon Van Etten - We've Been Going About This All Wrong (2022)
piątek, 23 września 2022
Bloodbath - Survival of the Sickest (2022)
czwartek, 22 września 2022
Chet Faker - Hotel Surrender (2021)
środa, 21 września 2022
The Afghan Whigs - How Do You Burn? (2022)
wtorek, 20 września 2022
Bull / Byk (2019) - Annie Silverstein
Niewiele zawodowego aktorstwa, a przynajmniej odczucie takie, że mniej grają a więcej są tu sobą, dlatego wrażenie oglądania czegoś w rodzaju fabularyzowanego reportażu dominuje. Kamera z ręki, blisko ludzi, dokumentująca historię o ludziach z krwi i kości. Amerykańska prowincja, hollywoodzkiego przepychu zatem tutaj nie uświadczymy, a w jego miejsce surowa egzystencja z socjalnym zapleczem, na granicy lub poza prawem, blisko ale jednak na tyle daleko od kompletnej patologii, że pomimo to człowiek jest w stanie te postaci tolerować, a nawet obdarzyć sympatią. Trudne ich życie, więc i dorastanie w takiej rzeczywistości szybsze, a zamiast dzieciństwa walka o przetrwanie i mocno szemrane towarzystwo zdemoralizowanych gówniarzy. Można się łatwo stoczyć, ulegając grupowemu wpływowi, jednak los chciał by nauka przyszła też z innego kierunku i panienka zagrożona degeneracją dostaje szkołę życia praktyczną od człowieka ze środowiska, lecz doświadczonego nie wyłącznie ciężką egzystencją, ale też bogatego moralną dojrzałością. Film taki poniekąd pół amatorski, jednak prawdy w nim do bólu autentyczne i wartości promowane uniwersalne. To też pouczająca i bez zbędnego koloryzowania projekcja, bez żadnych szans na większą popularność. Pewnie zasłużenie, bowiem to tylko relacja, pozbawiona dramaturgii, a tym samym silnych emocji.
poniedziałek, 19 września 2022
Jockey / Dżokej (2021) - Clint Bentley
Operator na piątkę, tak patrząc na perspektywę spojrzenia kamery, przygotowanych ujęć względem wyeksponowania roli światła, poezji ruchu i uchwycenia ludzkich twarzy. To wszystko tworzy absolutnie hipnotyzujący klimat, w dodatku aktorstwo (tak zawodowe jaki i naturszczykowe) majstersztyk, a od lat znany szczególnie z ról drugoplanowych Clifton Collins Jr., w tym przypadku biorąc na siebie odpowiedzialność głównej kreacji, wchodzi na poziom wręcz genialny, porównywalny z takimi aktorskimi osiągnięciami surowego amerykańskiego kina jakie udziałem np. Matthew McConaughe w Witaj w Klubie czy Mickey'a Rourke w Zapaśniku. To dwa przykłady ale reprezentujące szeroki charakter gry, jaki właśnie w Dżokeju występuje i w którym Collins Jr. zdobywa moje ogromne uznanie, ukoronowując udziałem w kinie kameralnym, swoje dotychczasowe osiągnięcia. Przygnębiające to natomiast doświadczenie w sensie treści, nostalgiczno-depresyjnego sposobu jej opowiadania. Historii z rodzaju "było minęło", "kiedyś to bylem podziwiany, a teraz to już trzeba się pakować na tamten świat". Czas w miejscu nie stoi, wszystko przemija i trzeba się zgodzić, a najlepiej zaprzyjaźnić z tym faktem. Znaleźć sobie może inne, bardziej odpowiednie dla wieku i fizycznej sprawności miejsce. Dać się innymi słowy w miarę dla siebie bezboleśnie "zezłomować", bowiem walka z nieodwracalnym jest kompletnie pozbawiona sensu.
P.S. Na marginesie dodam, że takie filmy to jest też kategoria "mam farta, zauważą mnie, będą Oscary", nie zauważą też fajnie, bo raczej nikt nie powie że była lipa i jako niskobudżetowy ambitny projekt zapadnie w pamięć pasjonatów mniej mainstreamowego kina - ale niestety kasy z tego nie przytulę. Może więc warto nie przegapić, by ewentualnie móc powiedzieć że się zauważyło nim wszyscy w stadzie na jego punkcie oszaleli. Może tym razem to mało jeszcze prawdopodobne, lecz o nazwisku debiutującego Clinta Bentley trzeba pamiętać. To chyba ktoś kto zostanie w branży KIMŚ.
niedziela, 18 września 2022
Good Joe Bell (2020) - Reinaldo Marcus Green
sobota, 17 września 2022
Montana Story (2021) - Scott McGehee, David Siegel
Nostalgiczny dramat o powrocie w rodzinne bardzo prowincjonalne strony, bo coś ważnego się wydarzyło - to kategoria wielokrotnie w kinie wykorzystywana i jeśli widz lubi kameralne obyczajowe bądź właśnie terapeutycznie oddziaływujące historie i w dodatku jest wrażliwy na urok wiejskich lokacji, to może być ukontentowany po zakończeniu seansu Montana Story. Bo czegoś więcej ponadto nie uświadczyłem, bowiem to tylko ładne obrazy i prosta fabuła, bez oczywiście fajerwerków gatunkowych i warsztatowych, z aktorstwem niewysilonym, ale też bez większej ikry, więc zwyczajnie letnim - gdyby nie Haley Lu Richardson, ona to akurat petarda. Dla jednych film nuda, bo zewnętrznie bardzo minimalistycznie, dla innych w nim pewnie cała paleta głębokich emocji, bo pomiędzy postaciami w ich wzajemnych relacjach pod skutą lodem powierzchnią, bucha prawdziwy ogień. Atut wspomnianych surowych pejzaży i takiego cierpkiego autentyzmu, czyni „opowieść z Montany” prawdziwą, a rezygnacja z prostych tłumaczeń zawiłości przeszłości przy pomocy retrospekcji i pozostawienie rodzinnych tajemnic w obszarze domysłów i niespiesznie dozowanych wyjaśnień, tylko ten trudny proces zabliźniania ran uwiarygadnia. Traumy wypełzają na powierzchnię i domagają się przepracowania, co poniekąd pośrednio się udaje. Taka to psychologiczna wiwisekcja - na koniec łzawa terapia.
piątek, 16 września 2022
Don't Make Me Go / Nie opuszczaj mnie (2022) - Hannah Marks
Do obowiązkowego obejrzenia, bez poczucia straty dwóch godzin. Kino zaskakująco poważnie dramatyczne, lecz też takie któremu jednak bliżej do niedzielnego kina familijnego. Samotnie wychowujący nastoletnią córkę ojciec i nagła druzgocąca diagnoza, zmieniająca niemal zupełnie perspektywę spojrzenia na przyszłość. Typowe codzienne problemy w relacji z dorastającym dzieckiem i co się okazuje (eureka) przez pryzmat śmiertelnej choroby mało istotne spięcia o drobiazgi. Ukrywanie dramatycznej prawdy i podróż przez Stany jako okazja do pogłębienia relacji i przygotowania na zbliżającą się tragedię. Jednak mimo że w tle historii choroba stanowi głównego rozgrywającego, to w centrum uwagi nie stawia ojca, a córkę i jej zmagania z dojrzewaniem. Stąd ta opowieść ma więcej w sobie z lajtowego kina dla nastolatków i (dla zbudowania balladowej atmosfery) tworzącego jego fundament gatunkowy kina drogi, niż z nadętego kina psychologicznego. Warsztatowo trzyma równy poziom, choć mieszając z lekka stylistyki, absolutnie nie wychodzi poza schematyczne myślenie o gatunku. Im dalej tym lepiej, im więcej, tym bardziej - kilka bardzo mocnych emocjonalnych scen tąpnięć, przy okazji szansa dla widza skłonnego do kontemplacji na otwarcie pewnie już otwartych oczu, by spróbować przepracować być może własną, nie byłbym zaskoczony skomplikowaną przeszłość. Posiada też Don't Make Me Go w sobie atut fundamentalny - zjednujący sympatię urok i subtelnie chwyta się bardzo wartościowej i pouczającej koncepcji. Łapie za serducho i nie czyni tego korzystając z banalnych sposobów na uzyskanie efektu wzruszenia. Wyszukanych metod też nie poszukuje, bowiem wzrusza po prostu, bo jest prawdziwy. Pozwala nie tylko na refleksję, ale też chwile dobrej rozrywkowej zabawy. Więc ok, chociaż trudno by określić go jako feel good movie, mimo iż tym samym trudno nie mieć przez większość czasu takiego wrażenia, bo jednak ten finał, ale też ta puenta. No sam nie wiem, albo wiem jedno, że to piękne tak po prostu piękne było.
P.S. Miałem skojarzenia ze Spadkobiercami Alexandra Payne'a, lecz bez względu na swoją wartość, to jednak na pewno o poziom ambicji niżej.
czwartek, 15 września 2022
Hustle / Rzut życia (2022) - Jeremiah Zagar
Boban Marjanovic (dla niewtajemniczonych, dryblas z najlepszej koszykarskiej ligi Świata) w scenie otwierającej, ale na ekranie przemykają też większe gwiazdy NBA - te współczesne i te z przeszłości, a ich galeria do sprawdzenia w czymś w rodzaju „tribiutu” na finał, przed napisami końcowymi. Ale nie o tym, nie o tym chciałem na początek. ;) Donoszę na wstępie, iż Adam Sandler notuje potężny wzrost mojego nim zainteresowania po doskonałym występie w świetnym Uncut Gems. Nie wątpię że bez tego wyczynu tak ochoczo nie podszedłbym do Hustle, bez względu na koszykarską tematykę. Obsada aktorska zacna, także z totalnym debiutantem, zawodowym koszykarzem hiszpańskim Juancho Hernangómezem, który daje radę, a obok wyniesionego ostatnio przez krytykę pod niebiosa Sandlera, przez chwilę na ekranie prawdziwy weteran Robert DuVall i już w większej roli, w pełni zasłużenie doceniany Ben Foster. Hustle to sportowy dramat obyczajowy o kulisach basketowego marketingu i koszykarskiej kariery. Historia jak donoszą autentyczna - historia zmęczonego skauta, który w końcu dostaje wymarzoną trenerską szansę. Dostaje posadę asystenta głównego trenera i szybko zostaje mu uśmiech satysfakcji zgaszony, gdy przez niekorzystne okoliczności zanim jeszcze zacznie, jest jej pozbawiony. Wyszukuje w międzyczasie nieprzeciętny talent, ale wszystko idzie jak po grudzie - bije więc nasz bohater (kibicujemy człowiekowi, bo on taki nasz niedoskonały) głową w ścianę i (o jakie zaskoczenie, happy end mamy) uporem ją roztrzaskuje. Banał, schemat itd., lecz całkiem nieźle się ogląda, a momentami wręcz można zostać mocniej wkręconym, bo jest to ciekawie sfilmowane. Dynamicznie i widowiskowo, zresztą niekoniecznie nieautentycznie, mimo że trick goni trick w scenach gry - z wyeksponowaniem równolegle psychologicznych koszykarskich niuansików. Dla fanów basketu na najwyższym poziomie to z pewnością wartość dodana. Niemniej jednak sporo tu oczywistości i typowo hollywoodzkiej sztucznej manipulacji emocjami. Gdyby jednak nie miał choć w momentach jakiegoś czaru i prócz totalnej kalki nie proponował też czegoś choć minimalnie angażującego uwagę, to bym napisał żeby unikać. A nie napisze, bo nie wątpię że znajdzie swoich sympatyków. Ponadto ten przez wiele lat wyłącznie pajacowaty Sandler jest znowu w dramatycznej pozie świetny.
środa, 14 września 2022
Father Stu / Ojciec Stu (2022) - Rosalind Ross
Albo się to ma, albo nie ma - albo się potrafi od razu, albo trzeba się tego nauczyć. Wtedy należy się uzbroić w cierpliwość, poduczyć, stawiając na pokorę. Debiutantka Rosalind Ross stara się jak potrafi by z autentycznej jak podkreśla na początku historii, która zasadniczo pod względem zaskakujących losów bohatera jest samograjem, wykrzesać coś więcej niż tylko potencjał na szkolne hollywoodzkie kino, które na stówę się finansowo zwróci, a może nawet przyniesie zyski, ale też na stówę nie zrobi większego wrażenia na bardziej ambitnym widzu, nie mówiąc o profesjonalnej krytyce, która przyznaje te wszystkie ważne nagrody, a na pewno ma na rozchodzące się w branży echo decydujące oddziaływanie. Rosalind Ross zdaje się iż na starcie kariery ustawiła swój profil gdzieś pomiędzy. Można powiedzieć, że za sprawą debiutanckiej wzruszającej biograficznej produkcji właśnie w pół drogi między lekką obyczajówką z równoważącym poważną puentę i upuszczającym ciśnienia komediowym zacięciem. Innymi słowy humorystycznym jej rozpoczęciem, zmieniającym proporcje na wzniosły ale nadal rozrywkowy moralitet po kulminacyjnym wydarzeniu, a ambitnym spojrzeniem na sposób filmowania, do jakiego operator używa takich środków, jakie często zapewniają właśnie uznanie co wrażliwszego na wizualne eksperymenty widza. Wyszło jednak dość średnio, bo ani jedno ani drugie w takim wydaniu nie zapewniło oczekiwanej po zaznajomieniu się z fabułą dramaturgii podczas oglądania, nie wciągając tak by o (he he) Bożym Świecie wokoło zapomnieć. Ponadto znane aktorskie twarze a szczególnie Mark Wahlberg dwoi się i troi ale miast oddawać autentycznie charakter postaci przez szołmeńska jej specyfikę nieco ją przerysowuje. Natomiast obok niego w roli drugoplanowej Mel Gibson udowadnia jedno! Udowadnia że jak już się do aktora przyklei etykietka, to strasznie trudno jest usuwalna, tym bardziej gdy grymasy i wszystkie ogólnie detale powiązane ze sposobem gry wchodzą w krew i chyba nie bardzo ma się pomysł aby się ich pozbyć, kiedy niestety mistrzowi ceremonii w osobie reżysera brak odwagi by znanemu nazwisku je wytykać. Chce przez to powiedzieć, że Gibson poważny i tylko dramatyczny, to Gibson chyba nie na miejscu, nawet jeśli wiek jego bardziej predestynuje do roli dziadka, tudzież przez wzgląd na wygląd wprawionego w bojach gangsterskiego zakapiora, niż dotkniętego bolesną stratą, zmęczonego trudnym alkoholowym życiem i dominującym charakterem, ojca starającego się znaleźć bardziej prostą drogę. Sednem i motorem napędowym fabuły rola doświadczenia granicznego, metafizycznej niemal przemiany, której źródło w działaniu siły wyższej lub wewnętrznego psychologicznego procesu, prowadzącego przede wszystkim jednak do pogodzenia się z przeszłością, z życiem i z sobą. Niełatwe, bo mega traumatyczne, które realną postać Stuarta Longa powiodło zaskakującymi losu zakrętami. Mimo uwag warsztatowych (jakbym miał na to papiery by oceniać) i własnych oczekiwań nader wysokich, uważam że wyszło Pani reżyser finalnie nieźle, a historia jaką obrobiła fabularnie nie jest tylko próbą wprost wpływania na najbardziej podstawowe emocje (wyciskając z czasem niejedną łezkę), ale też czymś życiowo pouczającym. Stąd polecam na przykład jako uwrażliwiający seans popołudniowy.
P.S. Co jednak najbardziej mnie zaskoczyło, to fakt że oglądając właściwie film o "po całości, szerokim itp." nawróceniu, nie stawałem wobec górnolotnej banalności zamieszczonych w nim tez okoniem i spokojnie z wyrozumiałością je akceptowałem, mimo że w niewielkim, a nawet chyba prawie żadnym stopniu nie przewartościowały moich dotychczasowych poglądów. Zatem wniosek jaki? Być może jestem już solidnie zaimpregnowany na tego rodzaju argumenty o konotacjach religijnych, bądź we wnętrzu Mariusza agnostyka, jest więcej z człowieka (ha ha) religijnego niż przypuszczałem. Trzecie (głaskające moje ego) wyjaśnienie wydaje się jednak najbardziej trafione. Mianowicie, albo ktoś jest w porządku i ten wewnętrzny kompas podpowiada mu szlachetne postawy, albo nawet jak będzie bardziej wierzący od najbardziej oddanych uczniów Jezusa, lecz brak mu intuicji skupionej na właściwe etycznie wybory, to nie będzie w porządku. Tak po prostu.
wtorek, 13 września 2022
Mastodon - Remission (2002)
poniedziałek, 12 września 2022
Ozzy Osbourne - Patient Number 9 (2022)
niedziela, 11 września 2022
Soulfly - Prophecy (2004)
sobota, 10 września 2022
L'amant double / Podwójny kochanek (2017) - François Ozon
Ozon do złudzenia jak Almodóvar. Forma wraz ze scenografią, postacie z treścią - tak to widzę, podobnie odczuwam. Gdyby nie język i wiedza o twórcach mógłbym ulec temu złudzeniu, tak jest ono dojmująco skuteczne. Jest tu też tajemnica, w podobny sposób widzowi serwowana i ten wysoce artystyczny, intelektualnie ambitny sznyt, a brak jedynie chyba tendencji do korzystania z odniesień do estetyki telenowel południowoamerykańskich. :) Przez ten fakt być może poszukuje kolejnych zastępczych odniesień i być może na siłę szukam tu charakteru kina Polańskiego. Nieco może naciągana, lecz z całą pewnością intrygująca to filmowa psychologiczna analiza. Odważnie o kobiecej naturze, pożądaniu i namiętnościach, którymi rządzą skrajności i zupełnie irracjonalny oraz zarazem niebezpieczny pociąg do ryzyka. Szczególnie gdy granica pomiędzy ekstrawagancją, a obłędem jest tak płynna że naturalnie niedostrzegalna.
P.S. Mimo powyżej wymienionych zalet równie zasadnie mógłbym napisać, że przestylizowane, przerysowane, przeintelektualizowane, a nawet kiczowate nawiązywanie do wielkich twórców dużego ekranu. Prócz Almodóvar i Polańskiego, do Aronofsky'ego, Cronenberga, a nawet najgłębiej poszukując i wycinając odważne sceny erotyczne, do najbardziej pokręconych prób Hitchcocka.
piątek, 9 września 2022
Thoughtcrimes - Altered Pasts (2022)
Greg Puciato ma swoją otwartą na mnóstwo inspiracji solową karierę, udziela się też w gwiazdorskich metalowych składach, plus kapitalnie czaruje klimatem w syntezatorowym The Black Queen, natomiast gitarzysta Bill Weinman posiada najbardziej z tych powstałych po zahibernowaniu kariery The Dillinger Escape Plan (wciąż mam wiarę) fascynujący, lecz chyba po debiucie obecnie zawieszony projekt Giraffe Tongue Orchestra, więc jeśli dwa filary mają, nie ma mowy by pozostali muzycy składu Dillingera próżnowali i cieszyli się wiecznie tą kompletną bezczynnością. Debiut TC może być nazywany TDEP 2.0, bo najbliżej mu do nuty tejże, więc przywołany powyżej jeszcze nie z nazwiska Billy Rymer zbytnio się chyba nie wysilił? Ale czy to w estetyce math core’wej poziom olimpijski, to szczerze nie mam w stu procentach pewności. Od strony technicznej rzecz oczywista jest bez zarzutu, ba - nawet wokalnie nieznany mi dotąd człowiek drze pyska i melodyjnie frazuje prawie na poziomie niesamowitego Puciato. Warsztat instrumentalny składu kapitalny i kompozycje które tylko jednak z początku odbierałem jako nie do końca godne spuścizny wielkiego Dillingera, jednak systematyczne i konsekwentne ich przyswajanie, będące owocem magnetycznego przyciągania Altered Pasts, spowodował że te zaledwie 35 minut (idealny czas) wciąż na świeżo mnie intrygowały i absolutnie nie zmęczyły, doprowadzając względnie szybko do silnej więzi i tym samym dużej zrodzonej sympatii. Artystyczne koncepcje Puciato i Weinmana są z pewnością inne i to oprócz kapitalnej wrażliwości muzycznej oraz wyobraźni, to ich niewątpliwy walor. Nie znaczy to jednak że Thoughcrimes idąc udeptaną już ścieżką, nie ma niczego ciekawego do zaproponowania ponad kopiowanie i bardzo ograniczone rozwijanie sprawdzonej formuły. Wściekłe akcje przechodzą tutaj w klimatyczne, lecz nie aż tak bardzo mimo wszystko odjechane syntezatorowe wyciszenia, jak i pozostają od początku do końca najważniejszym składnikiem numerów, czy też dla równowagi całe kompozycje opierają się na czytelnych harmoniach głównie niebanalnej elektroniki i posiadają w sobie bardziej komercyjny walor przywodzący skojarzenie z twórczością Deftones, który jednako ekspozycji w mainstreamowych mediach im nie załatwi. Płyta sprawia wrażenie solidnie przemyślanej i skonstruowanej tak, by nie zamykać sobie obydwu drzwi, ani też nie skupiać zbytnio na jednej ścieżce rozwojowej. Zatem może to być odbierane jako chytra strategia badająca rynek, lub szczera emanacja szerokiego wachlarza zainteresowań muzyków - to się z pewnością w kolejnych latach okaże. Obstawiam (jeśli się mylę), że jest w Altered Pasts to coś - coś co każe mi wierzyć, iż ten start to tylko preludium do czegoś większego. Chociaż może to wrażenie to tylko konsekwencja bardzo silnej wewnętrznej potrzeby posłuchania wreszcie czegoś świeżego w "dillingerowej" estetyce, o której to POTRZEBIE odpoczywając od ekstremalnie połamanej formuły, nie miałem pojęcia.
czwartek, 8 września 2022
Do widzenia, do jutra... (1960) - Janusz Morgenstern
Gdańsk wciąż powojenny i pierwsze, często nie pamiętające wprost koszmaru wojny młode pokolenie. Z dzisiejszej perspektywy aktorskie twarze znane z epoki, z nazwiskami które w przyszłości w różnych kontekstach odnajdą się w historii polskiego kina, bądź ogólnie szeroko rozumianej kultury i sztuki. Wymienię przede wszystkim przepiękne, bez względu na czas, z uniwersalną urodą i zmysłowym brzmieniem głosu kobiety i niekoniecznie tak przystojnych jak (ha ha) współcześnie możliwe, ale zdecydowanie bardziej intrygujących swoją chłopięcością mężczyzn. Grają aktorzy, ale gra też Gdańska architektura i gra muzyka legendarnego Krzysztofa Komedy - pięknie jazzujące rytmy. Do widzenia, do jutra… jako debiut reżyserski "Kuby" Morgensterna i poniekąd typowy dla okresu fascynacji kina polskiego nową, na poły zawadiacką, zerkającą nieśmiało w stronę zachodu młodzieżą, jest zarazem obrazem urzekająco roztkliwiającym liryzmem, jaki szczególnie Cybulski chciał na powrót swoim fanom pokazać, jak i naturalnie tak samo naiwnym, a wręcz budzącym dzisiaj uśmiech świadectwem tamtych zupełnie odmiennych od dzisiejszego przebodźcowanych czasów. Cybulski liryczno-sentymentalny, zwierzający się ustawionej na pianinie lalce – „Nie potrzebujesz się wstydzić marzeń, tego, co u ludzi dorosłych wywołuje liryczny uśmiech”, czy Cybulski nadwrażliwy amant, czarujący Teresę Tuszyńską emocjonalnie akcentowanymi słowami: „A co bym zrobił gdybyś zaginęła? A szukałbym ciebie. Zaglądałbym w oczy wszystkim dziewczynom. Jedne miałyby twoje oczy, drugie usta, a trzecie włosy. Jedne byłyby bardzo poważne, inne znów w doskonałym humorze. Inne grałyby w tenisa lub ciągle spieszyły się na kolację, ale żadna nie byłaby tobą. I pomyślałbym, że cię ukradli. I ogłosiłbym we wszystkich gazetach świata, na wszystkich murach i słupach ulicznych, że cię poszukuję. I wyznaczyłbym wielką nagrodę, ale nikt by mi nie uwierzył, bo nikt nigdy zakochanych nie traktuje na serio”. To dialogi, monologi - czyste, literackie, romantyczne, z innego, już kompletnie zapomnianego świata. Zapisane na taśmie filmowej, dzięki czemu każdemu kto będzie wyrażał ciekawość i ochotę na poznanie poprzez ucieczkę w przeszłość wrażliwych ludzi sprzed ponad półwiecza i ich subtelnie kokieteryjnej mentalności, dzisiaj dostępne na wyciagnięcie ręki. Bowiem rozwój techniki odebrał nam niewinność, lecz ofiarował możliwości. :)
środa, 7 września 2022
Jowita (1967) - Janusz Morgenstern
W zatopionej w cudnej estetyce polskiej szkoły plakatu filmowego czołówce, naturalnie Dygat autor powieści, Konwicki scenariusza, młodzi niezwykle zdolni i uroczy Barbara Kwiatkowska, Daniel Olbrychski, Kalina Jędrusik, Zbigniew Cybulski oraz oczywiście inni wielcy polscy aktorzy i jako reżyser ikoniczny Janusz Morgenstern - czyli ówczesna i przyszła elita elit w swym fachu. Jowita na podstawie Disneylandu Stanisława Dygata, to piękna kameralna (zgadzam się) opowieść o „ludzkiej naturze, która goni za nieosiągalnym ideałem, przekreślając po drodze wszystko co w życiu zdobyła”. Film zupełnie niehollywoodzki, który osiągnął jednak niezwykłym zbiegiem okoliczności kolosalny sukces za oceanem, będąc wyświetlanym w prestiżowych kinach przy Piątej Alei. Film wówczas nowoczesny, „bazujący na krótkich planach, detalu, zbliżeniach i emocjach, gdzie widoczne są oczy, zmarszczki, najmniejsze grymasy twarzy”. Recenzowanym na łamach opiniotwórczego New York Magazine w samych superlatywach - „pięknym i intrygującym połączeniu realizmu i romantyzmu”. Obrazie który mimo upływu mnóstwa już lat, merytorycznie nic a nic się nie zestarzał, choć obecnie od strony użytej wizualnej prostoty środków i ambitnej artystycznej głębi dostrzegalnej nie oczami tylko sercem, o którym dzisiejsze pokolenie wychowane na skromnych budżetowo, lecz atrakcyjnych plotkarsko burzliwych telewizyjnych intrygach rodzinnych i sąsiedzkich z pewnością w przytłaczającym stopniu się nie pozna, kwitując przy użyciu bogatego słownictwa, być może konkretnie określeniem słabo.
P.S. Takiego klimatu już w kinie w zasadzie w proporcjach jeden do jednego nie uświadczysz - takiej muzyki w tle, takiego spojrzenia przez obiektyw kamery i takiej subtelnej, niemal nieobecnej narracji, bo to co się dzieje na ekranie w gestach, spojrzeniach ale i słowach to najbardziej nieinwazyjna metoda opowiadania obrazem i dźwiękiem. Ponadto kto dziś opowiadając o młodej miłości bohaterów umieściłby ich życie w obskurnej kamienicy z przegniłymi schodami i obdartą stolarką okienną? Trudno przecież w warunkach komfortowych dzielnic, ogrodzonych i monitorowanych czy jeszcze bardziej luksusowych loftów stworzyć klimat pozbawiony zimnego, sterylnego funkcjonowania pośród ludzi. Dlatego ta wiekowa kinematografia posiada duszę, bowiem dawała szansę obcowania z bohaterami nie skupionymi na materialnych atrybutach, a przez to wolnych od pokusy przeliczania wartości relacji na potrzeby o charakterze merkantylnym. Ważne było być a nie mieć, oczekiwać i brać od życia podniety wynikające z emocji duchowych, a nie budujących i podkreślających prestiż. Ja to rozumiem że takie były czasy wciąż jeszcze tak bliskie bezpośrednio powojennym, a i ludzie nie wymagali przez to od życia więcej niż minimum egzystencjalne. Kino czerpało też inspirację z literatury ambitnej i poskramiającej jakikolwiek zapędy widowiskowe, a to z kolei tworzyło przestrzeń do zagospodarowywania jej kameralną błyskotliwością i dramatycznym pulsem wewnętrznym, ponad korzystania ze sztuczek w postaci ekstremalnie zakręconych twistów (ten z Jowity to pikuś :)), czy innych takich fajerwerków zastępczych. Było więc malowniczo i absolutnie nie łopatologicznie. Mimo ogólnie to wszystko i pomimo w szczególe współczesnych tendencji próbujących zjednać widza ilościowego miast jakościowego, film dzisiejszy, ten rzecz jasna akurat film z ambicjami, warsztatowo może wyprzedzać i myślę że czyni to z łatwością produkcje sprzed lat, gdyż atutem z lat dwudziestych XXI wieku reżyserów i fachowców od każdego segmentu tworzącego finalnie film jako obraz artystyczny, bywa korzystanie zarówno z doświadczeń poprzedników ale i szeroko otwartych oczu na nowoczesne możliwości. Kiedy tylko obecni artyści filmowi odpowiednio wyważą najbardziej sugestywne atuty i pozwolą wrażliwości stworzyć idealnie harmonijny tandem z aspiracjami, a forma zachowa balans między intrygującym, nietuzinkowym spojrzeniem na estetykę i treść, a uczuciowość archaicznie czarującą, wówczas mogą powstać i w estetyce miłosnych relacji dzieła wybitne, które niekoniecznie jednak zdobędą szeroką popularność. Tak sobie podczas smakowania Jowity, o Komecie niejakiego Sama Esmaila pomyślałem i przez to niezbyt wprost korespondujące skojarzenie, takie "pe-es" dopisałem, zmieniając kilku-zdaniowe, wsparte cytatami suche fakty, w rozmarzone, wyłącznie własne subiektywne dywagacje.