czwartek, 29 września 2022

The Black Angels - Wilderness of Mirrors (2022)

 


Jak oni fajnie plumkają! Nie znałem, dopiero zapoznałem i nie wiem jak na wcześniejszych płytach "plumkali", ale sprawdzę i zdam być może tylko sobie relację. ;) Nie mam pojęcia, wciąż zauroczony poznaję, zastanawiam się czy dopiero teraz na szersze wody wypływają, a Wilderness of Mirrors to dla nich materiał przełomowy, który już zapewnia większą rozpoznawalność, choć nie ma co się oszukiwać - rozpoznawalność daleką od mainstreamowej. Kto przecież współcześnie słucha takiego psychodelicznego rzępolenia, prócz rzecz jasna kompletnych muzycznych zawiasów lub innych subkulturowych freaków przenoszących swoją egzystencję do bańki z własnymi dziwactwami. The Black Angels na Wilderness of Mirrors nie lepią tego co niesklejalne i absolutnie nie komplikują formy nonsensownie, a jednak w przecież wąskim, a na pewno zamkniętym na unowocześnienia standardzie psychodelicznego rocka, który czerpie fundamentalne inspiracje z dokonań The Velvet Underground potrafią na godzinnej płycie zaoferować mimo wszystko różnobarwne i co najważniejsze stale ekscytujące przeżycia. Trochę przyspieszą, zwolnią zdecydowanie lub w średnich tempach zagrają i każda kompozycja stanowi wyrazistą i odrębną od innych, co akurat w "upalonej" estetyce nie jest takie oczywiste. Jako totalnemu neoficie w muzycznym uniwersum TBA, strasznie zaimponowała mi ich elastyczność oraz przystępność jaka budowana jest wraz z systematycznym odsłuchem. W tak hermetycznym gatunku nie ma wielu grup które zwyczajnie nie nudzą, a hipnotyzujące właściwości kreowanych dźwięków nie stanowią najważniejszej cechy definiującej. Nie orientuję się (podkreślam raz jeszcze) jak sytuacja wyglądała na poprzednich krążkach, ale akurat Wilderness of Mirrors posiada w sobie całą ferie znakomitych pomysłów, które zdecydowanie zmieniając osobowość psychodelicznej estetyki, odciągając właśnie kluczową uwagę z transowości i przenoszą na to coś, co pozwala nutę kompletnie wyczyścić z mielizn, czyniąc ciekawą, a nie wyłącznie uroczo zamulającą. Niby mam do czynienia z grupą rekonstrukcyjną, a jednak nie. To podobne uczucie jakie mi towarzyszyło, gdy premierowo stykałem się z pełnometrażowym debiutem od jakiegoś czasu zahibernowanego Orchid. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj