„W
rzeźni jak to w rzeźni, czas
wątpliwości szybko mija, nie
ma miejsca na myślenie, bo
tu się nie myśli, tylko zabija” - cytując
rodzimego punkowego
klasyka. Otwierające projekcję
zdjęcia uboju, co wrażliwszych pewnie zszokują, ale to nie o tym, nie o tym (he he), nie tylko dosłownie Ildikó Enyedi chce nam powiedzieć. To
może tylko dla przyciągnięcia uwagi kontrowersyjny wybieg, bądź
głęboko uzasadniony trafiony w punkt kontekst - kwestia może złego
smaku, może intelektualnej błyskotliwości? Miejsce akcji, to bez
względu na powód i ocenę, tylko tło o sugestywnym znaczeniu, ale
mimo wszystko ilustracyjny majstersztyk w filmie absolutnie dalekim
od sztampowego myślenia o historii miłosnej. Bowiem Dusza i ciało,
to jakby Kierowniczka zamieszania w tym projekcie nie kombinowała z
odważnym kontekstem, ambitnymi psychologicznymi wycieczkami oraz
bezkompromisowym konsternowaniem widza dziwactwami i drastycznymi scenami, to opowiada po prostu o
miłości. Jak to w jednej z refleksji zawodowej krytyki zauważono -
„mamy cały skomplikowanym proces, a nie sentymentalne, ckliwe
wypociny”. Przebiegle i przekornie, bez gatunkowych rygorów,
swobodnie ale i z dyscypliną według precyzyjnego scenariusza. Z
poczuciem humoru które nie wywołuje salw bezmyślnego śmiechu,
tylko dyskretny uśmiech pod nosem, jednocześnie dostarczając
intrygującego, skrzętnie ukrytego między
wierszami materiału do refleksji. Nie jeden, a wiele towarzyszących temu głównemu wątków i wszystkie interesujące, zaś kompozycja z nich utkana ponad mainstreamowe standardy z pewnością ciekawa. Kilka ton smutku i tona przed opuszczeniem kurtyny makabry. Ponadto używany język (i nie mam tu na myśli tego że to
węgierski)) ale wykorzystany sposób "dialogowania" staranny,
zawierający pomiędzy wierszami szereg istotnych informacji,
intrygujący przez wzgląd na prowokowany wysiłek intelektualny, jak
i nawiązujący kapitalnie do dawno zapomnianych manier i etykiety.
To był romans na miarę błyskotliwego umysłu scenarzystki i
reżyserki w jednej osobie. Bardzo obiecującej i już zauważonej na
arenie międzynarodowej. Podobnie myślę zaczynał Yorgos Lanthimos, a gdzie jest dzisiaj? Dzisiaj już jest na szczycie i zdaje się, że się tam skutecznie na dobre zainstalował, być może spodziewając się towarzystwa. Towarzystwa jak się okazało, gdy tekst spłodziłem i za moment z poczucia ciekawości jako kompletnie zielony w temacie kina węgierskiego rozpoznałem osobę Ildikó Enyedi - reżyserki z dorobkiem i w wieku już emerytalnym. Wówczas śmiechłem, a za sekundę zrobiło mi się wstyd, że tak opornie, ale jednak systematycznie się uczę. I znów się uśmiechnąłem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz