środa, 21 września 2022

The Afghan Whigs - How Do You Burn? (2022)

 


Przepraszam profilaktycznie co niektórych, od powstania wielbicieli Amerykanów, bo uważam iż The Aghan Whigs czynią ostatnio wprost rzecz niezwykłą, bowiem nie są tylko jak wino, że im starsi tym lepsi - oni w moim (fana tylko i wyłącznie współczesnego okresu w ich twórczości) są obecnie (znaczy na trzech ostatnich krążkach) bez przesady i bez porównania lepsi niż byli kiedykolwiek. To przykład całkowicie z drugiego bieguna biorąc pod uwagę pierwszy z brzegu, lecz nie pierwszy lepszy casus Pearl Jamu. Vedder i spółka to niewytłumaczalne negatywne zjawisko, że z grupy wybitnej można przedzierzgnąć się w grupę ogólnie nudnie poprawną, bodaj nawet ekstremalnie żadną, która przy obecnej formie kompozytorskiej nigdy nie zdobyłaby statusu jaki debiutanckie materiały na wieczność jej zapewniły. Natomiast formacja Grega Dulli'ego dzisiaj, to elita elity i band który śmiało gatunkowo stawiam pomiędzy Queens of a Stone Age, a Arctic Monkeys, czyli między gigantami weteranami, a gigantami młodszego znacznie pokolenia. Gigantami którzy nagrywają wciąż doskonałe, choć nieco inne materiały, a gigantami jacy komponują wręcz coraz lepsze materiały i to dojrzewając z każdą nową płytą na nowo. Prawda że zacne towarzystwo i wybitny komplement? How Do You Burn? jawi się jako trzecia odsłona nowej wielkości The Afghan Whigs, jako album aranżacyjnie perfekcyjny, który w słuchaczu rośnie i nabiera pełni wielkości z każdym odsłuchem, przy okazji potwierdzając iż przeszłość niekoniecznie musi śmierdzieć naftaliną. Nie idzie ekipa Dulli'ego za jakimkolwiek stadem i we własnym bardzo markowym stylistycznym wcieleniu łączy cudnie wrośnięte w naturę stare patenty z wciąż otwartymi na rozwój i wrażliwymi na jakość muzycznymi umysłami, dając fanom nutę będącą tak samo znaną, bezpieczną przystanią, jak absolutnie nie oferując li tylko przemielonych oczywistości. Ponadto aż iskrzy w niej od wciąż młodzieńczej pasji, a ja korzystając z tego dobra zahipnotyzowany, mam ochotę stawiać ekipie z Cincinnati kolejne pomniki w osobistej alei zasłużonych dla rocka. Z zespołu dla mnie w latach dziewięćdziesiątych mało interesującego, stali się w krótkim czasie faworytem na których nagrania czekam z ogromnym podnieceniem i potrafię się w dźwiękach jakie mi proponują zatopić aż do zapomnienia. To prawdziwy fenomen na współczesnej scenie, unikalna synteza doświadczenia i żywej ciekawości istotą dźwięku. Pulsująca intensywność punk rockowa miesza się tu z funkowym, bujającym groove’m, bluesowo-soulową ornamentyką i liryzmem oraz epicką mocą progresywnego rocka. Doskonałe frazowanie, porywające melodie, wyśmienite harmonie, kapitalnie współgrające z szorstkim charakterem głębokich wokali. Raz umiejętności kompozytorskie, dwa intuicja, trzy doskonały warsztat i cztery wyobraźnia otwierająca oczy i możliwości. W moich oczach akurat to już symbol ideału i tym samym obiekt gigantycznego uczucia. Jestem zachwycony, pod niebo za każdym razem gdy wciskam start uniesiony!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj