Przepraszam profilaktycznie co niektórych, od powstania wielbicieli Amerykanów, bo uważam iż The
Aghan Whigs czynią ostatnio wprost rzecz niezwykłą, bowiem nie są
tylko jak wino, że im starsi tym lepsi - oni w moim (fana tylko i
wyłącznie współczesnego okresu w ich twórczości) są obecnie
(znaczy na trzech ostatnich krążkach) bez przesady i bez porównania
lepsi niż byli kiedykolwiek. To przykład całkowicie z drugiego
bieguna biorąc pod uwagę pierwszy z brzegu, lecz nie pierwszy
lepszy casus Pearl Jamu. Vedder i spółka to niewytłumaczalne
negatywne zjawisko, że z grupy wybitnej można przedzierzgnąć się w grupę ogólnie nudnie poprawną, bodaj nawet ekstremalnie
żadną, która przy obecnej formie kompozytorskiej nigdy nie
zdobyłaby statusu jaki debiutanckie materiały na wieczność jej
zapewniły. Natomiast formacja Grega Dulli'ego dzisiaj, to elita
elity i band który śmiało gatunkowo stawiam pomiędzy Queens of a
Stone Age, a Arctic Monkeys, czyli między gigantami weteranami, a
gigantami młodszego znacznie pokolenia. Gigantami którzy nagrywają
wciąż doskonałe, choć nieco inne materiały, a gigantami jacy
komponują wręcz coraz lepsze materiały i to dojrzewając z każdą
nową płytą na nowo. Prawda że zacne towarzystwo i wybitny
komplement? How Do You Burn? jawi się jako trzecia odsłona nowej
wielkości The Afghan Whigs, jako album aranżacyjnie perfekcyjny,
który w słuchaczu rośnie i nabiera pełni wielkości z każdym
odsłuchem, przy okazji potwierdzając iż przeszłość
niekoniecznie musi śmierdzieć naftaliną. Nie idzie ekipa Dulli'ego
za jakimkolwiek stadem i we własnym bardzo markowym stylistycznym
wcieleniu łączy cudnie wrośnięte w naturę stare patenty z wciąż otwartymi na rozwój
i wrażliwymi na jakość muzycznymi umysłami, dając fanom nutę będącą tak samo znaną, bezpieczną przystanią, jak absolutnie
nie oferując li tylko przemielonych oczywistości. Ponadto aż
iskrzy w niej od wciąż młodzieńczej pasji, a ja korzystając z
tego dobra zahipnotyzowany, mam ochotę stawiać ekipie z Cincinnati
kolejne pomniki w osobistej alei zasłużonych dla rocka. Z zespołu
dla mnie w latach dziewięćdziesiątych mało interesującego, stali
się w krótkim czasie faworytem na których nagrania czekam z
ogromnym podnieceniem i potrafię się w dźwiękach jakie mi
proponują zatopić aż do zapomnienia. To prawdziwy fenomen na
współczesnej scenie, unikalna synteza doświadczenia i żywej
ciekawości istotą dźwięku. Pulsująca intensywność punk rockowa miesza się
tu z funkowym, bujającym groove’m, bluesowo-soulową
ornamentyką i liryzmem oraz epicką mocą progresywnego rocka.
Doskonałe frazowanie, porywające melodie, wyśmienite harmonie,
kapitalnie współgrające z szorstkim charakterem głębokich
wokali. Raz umiejętności kompozytorskie, dwa intuicja, trzy
doskonały warsztat i cztery wyobraźnia otwierająca oczy i
możliwości. W moich oczach akurat to już symbol ideału i tym samym obiekt
gigantycznego uczucia. Jestem zachwycony, pod niebo za każdym razem
gdy wciskam start uniesiony!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz