To już trzecie wejście Bloodbath z buta, odkąd na pokładzie tej specjalnej retro jednostki zaistniał Nick Holmes. Przyznaję bez postawionej na mojej grdyce stopy ciężko obutej, że od początku to ja nie byłem entuzjastą jego osoby na stanowisku gardłowego, ale z czasem zaakceptowałem i doceniłem wreszcie robotę jego wykonaną na Grand Morbid Funeral, a wraz z premierą The Arrow of Satan Is Drawn, byłem już szczerze przekonany, że wybór okazał się niezgorszy. Lecz wciąż trudno mi było przypuszczać, iż Holmes na tak długo zakotwiczy wśród skandynawskich kompanów, bym mógł postukać w klawiaturę przy okazji trzeciego albumu z jego udziałem. Wróżyłem mu względnie krótki romans, a on zdaje się robić wszystko abym co płytę przyznawał, że wróżeniem to powinni inni się zajmować. W dodatku Survival of the Sickest brzmiąc nieco inaczej niż poprzednik, także potrafi dać okazję na szczere wyrażenie się w hadbangingu, a same konstrukcje numerów, riffy, solówki i akcenty, kierują moje skojarzenia w stronę "bloodbathowej" dwójki. Oczywiście mowa tutaj o klasycznie szwedzkim obliczu najnowszego "mięcha", zatem szorstkim brzmieniu i potężnych riffach, które rozszarpują ofiarę, miast do niej strzelać mega szybkimi jadowitymi pociskami o charakterze blackmetalowego jazgotu, jak to właśnie na wtrąconej do nawijki powyżej The Arrow of Satan Is Drawn miejsce miało. Z tego punktu widzenia zerkając, mam tak samo powody do zadowolenia, jak też nie odbieram kosmetycznej zmiany stylistycznej jako ściągniętego z serca kamienia, bowiem tak samo rad byłem słuchając krążka sprzed czterech lat, jak i rad jestem gdy obecny w odtwarzaczu się kręci. Najważniejsze że Bloodbath w sumie bez większych wpadek miele tak, że materiał posiada charakter, struktury zaś sens, a całościowy odbiór powoduje ochotę na kolejne puszczenie w ruch tej machiny, gdy już ostatnie dźwięki ucichną. Cała reszta, w tym czas, okoliczności i motywacje nie mają znaczenia, kiedy skutecznie jest mi emanacja retro pasji sprzedawana - a ja nie mam czasu na czepianie, gdy kolejne ciosy na szczękę biorę i chcę ich więcej. Bo to jest właśnie ta sadystyczna przyjemność obcowania z doskonałym skandynawskim death metalem, której przeciętny Nowak czy Kowalski nie jest w stanie zrozumieć - i poza tym nic im nie mówi nazwisko Greenway. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz