Już
kilka miesięcy temu Pan T. zrobił konkretne zamieszanie, kiedy to pojawił się w
konkursie głównym FPFF w Gdyni i zebrał entuzjastyczne opinie. Poza
tym wokół samego tytułu narosło sporo kontrowersji i domniemanie zasadnicze
powstało, sprowadzające się jak już wszyscy zainteresowani doskonale wiedzą, do
wyraźnie dementowanych przez ekipę twórców podejrzeń o wzorowanie postaci
tytułowej na Leopoldzie Tyrmandzie - jednej z najbardziej ekscentrycznych postaci polskiej literatury
okresu realnego socjalizmu. Rozpętała się wówczas dość atrakcyjna dla dziennikarzy
medialna zawierucha - powstały na tą okoliczność oczywiście, w międzyczasie
promowane przez obozy zainteresowanych rozbudowane ekspertyzy, które miały tak poddawać w wątpliwość deklaracje producenta, jak i potwierdzać ową przypadkową zbieżność,
wprost sprowadzającą się do korzystania przy budowaniu charakterystyki bohatera
z inspiracji losami i biografiami kilkunastu barwnych osób z minionego okresu.
Trudno jednak, nawet jeśli słynny Dziennik Tyrmanda nie jest cytowany słowo w
słowo, nie dostrzegać licznych skojarzeń, więc nie próbując rozstrzygać gdzie
leży większa część prawdy, należałoby spuścić nad całym zamieszaniem zasłonę
milczenia i odnieść się mniej do interesów finansowych, a bardziej zająć się
kwestią czy i co się w subiektywnym odczuciu Marcinowi Krzyształowiczowi udało. Pierwsze co na uznanie zasługuje i relatywnie ratuje finalny efekt, to dobór obsady i sama rola Pawła
Wilczaka, który z tą trupio wychudzoną i niemal zero mimiczną twarzą kapitalnie
wpisuje się od strony fizycznej w intrygującą specyfikę kreowanej postaci. Człowieka,
który gustuje w kulturze zachodu, korzysta z uciech fizycznych i nosi się z klasą, świat oglądając zza modnych
ciemnych okularów. Dysponującego wysokim intelektualnym potencjałem, słowa dobierającego starannie i budującego wokół siebie aurę tajemniczej artystowskiej ułudy, gdy
jednocześnie zamiast bujać w obłokach, przez własną dumę i nonkonformizm
cierpieć musi nędzę materialną, a jedyną szansą na zaspokojenie potrzeb żołądka jest udzielanie nisko płatnych korepetycji. W tych okolicznościach,
w świecie młodego siermiężnego PRL-u człowieka odgrywającego rolę elementu wielce
podejrzanego, bowiem mniej lub bardziej jawnie manifestującego lekceważący
stosunek do nieskazitelnej władzy ludowej, stąd obserwowanego intensywnie i różnymi, często topornymi metodami nakłanianego do zdecydowanej zmiany frontu. Po drugie cała
konstelacja postaci drugoplanowych robi wyśmienite wrażenie, a ich rola nie
sprowadza się wyłącznie do kreowania tła pod „popisy” Wilczaka, który nawiasem mówiąc nie zaskakuje jakimś wybitnym dramatycznym warsztatem (bo takowym przecież przy całej sympatii nie
dysponuje), tylko idealnie wchodzi w buty bohatera, będąc jak podejrzewam po
prostu sobą. Dzięki czemu ten luz w grze i dystans w obyciu nie jest sztucznie
nadymany i znakomicie uzupełnia się z genialnymi kreacjami Sebastiana Stankiewicza, Wojciecha Mecwaldowskiego, Marii Sobocińskiej, Jacka Braciaka i wreszcie nawet Jerzego Bończaka. Tym
samym pięknie symetria zostaje zachowana między ekscentrycznym charakterologicznie światem literata i cholernie
przecież z punktu widzenia motywacji reżysera ważkim dla przesłania, środowiskiem potwornie trudnej jego egzystencji. Sprowadzając esencję i puentę jak myślę, do także współcześnie wymagającego poświęceń praktykowania bezkompromisowej wolności w rzeczywistości śmierdzącej ogólną służalczością wobec godnego potępienia praktycznego wymiaru ideologii jakiej hołduje władza. Bez tej wyrazistej i w pełni przekonującej
gry aktorskiej film Krzyształowicza byłby zapewne nie do końca udanym przedsięwzięciem,
gdyż śmiem twierdzić, iż to właśnie w postaciach pełnych sugestywnego oddziaływania zawarta jest niemal cała sprawnie ironizująca i atrakcyjnie ilustracyjna prawda o miejscu, czasie i
związanych z nimi niedogodnościach oraz wyzwaniach. Innymi słowy bez znaczonej pragmatyczną prawdą historyczną i psychologią rzetelną palety postaw i zachowań wszystkich bohaterów, Pan T. pozostałby
tylko szarym szkicem, pozbawionym koniecznego głęboko wymownego wyrazu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz