sobota, 11 stycznia 2020

Cult of Luna - A Dawn to Fear (2019)




Ostatnio takie "histeryczno-dramatyczne" dźwięki wyrosłe wprost z inspiracji Neurosis i Isis, wkręciły się w moją świadomość równie intensywnie za czasów Affliction XXIX II MXMVI - umieszczając tym sposobem Blindead pośród czołówki grup, których zainteresowanie do dzisiaj we mnie kwitnie. Mam obecnie bliźniacze odczucie bazujące na głębokim przeświadczeniu, iż proces ten powtarza się w skali 1:1 w przypadku Cult of Luna i dostarcza mi przeżycia o równie silnym pierwiastku zaangażowania, przypominając wszystkie kolejne etapy jakie wówczas w odkrywaniu muzyki polskich sludge-postrockowców przechodziłem. Co prawda pomiędzy czasem poznawania Blindead, a dzisiejszymi narodzinami fascynacji Cult of Luna pojawiały się pojedyncze krążki z tej gatunkowej niszy, które niejednorazowo przyciągały moją uwagę i "odbierały" na co najmniej 80 minut ochotę do życia, ale nie były to akurat (co cholernie zaskakuje) albumy z wyżej i poniżej opisywanych. Zapewne fundament owej niezrozumiałej sytuacji tkwi w tym, że to co akurat szczątkowo wyłącznie przerobiłem, a pochodziło od Szwedów nie posiadało dla efektywności odbioru tak "niskiego punktu wejścia", innymi słowy od startu nie chwytało, a mnie cierpliwości lub prozaicznie czasu na pogłębioną znajomość brakowało. A Dawn To Fear zmienia dotychczasowy ogląd dźwiękowej rzeczywistości CoL radykalnie, a newralgiczną podwaliną dla niego zdaje się być właśnie z miejsca zasysający potencjał melodyczny najnowszego krążka. Ponadto jak doczytałem w wywiadzie z liderem formacji, kluczem do obecnej jakości i wartości muzyki Szwedów stała się wypracowywana konsekwentnie pewność siebie jej kreatorów, potwierdzana budującymi komunikatami zwrotnymi ze strony zawodowej krytyki oraz coraz liczniejszej grupy fanów. Dzięki niej bardziej płynnie przekazywane zostają zawarte w muzyce niebanalne emocje, coraz więcej w niej ekscytujących właściwości nadawanych melodyce, a jej potencjał ilustracyjny z większą sugestywnością przenika słuchacza. Odzwierciedla się to w pięknie rozwijanych przez wiele ekscytujących minut wyrazistych tematach przewodnich, bez często zaburzającego dynamikę strumienia świadomości mechanicznego dopieszczania detali, koncentrując się na kreowaniu hipnotyzującej atmosfery kruszącej mury i poruszającej serca zdecydowanymi ruchami. Powstała tym samym płyta monolit jest niezwykle obfita w fascynujące dźwięki, a jej kolosalna przecież długość w żadnym stopniu nie budzi przesytu, a tym bardziej nie nudzi. Ja przynajmniej z każdym kolejnym odsłuchem chcę jej więcej, pragnę bardziej powracać do tego doskonałego intymnego doznania. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj