Łatka od startu działalności do nich mocnym ściegiem przyszyta i trudno ją odpruć, gdy samej kapeli na tym nie zależy i robi wszystko by kolejne krążki były tylko solidnymi i w żadnym stopniu zaskakującymi wariacjami wokół kultowego stylu AC/DC. Nawet jeśli airbourne'owy rock'n'roll śmierdzi z daleka glam rockiem ożenionym tylko w minimalnym stopniu z bluesem zdobnym w namiętny groove, to i tak budzi i będzie budził jasne skojarzenia ze stylem scenicznym ekipy braci Young, a szczególnie z ejtisowym okresem ich obfitej twórczości, kiedy oni sami odbili znacząco w okolice łupaniny z mniejszym udziałem bluesowego feelingu. Mógłbym w sumie zapełnić jeszcze co najmniej kilkanaście linijek tekstu "eseistyczną" watą, ale po cholerę szyć nic dla nikogo, stąd dopisze tylko, iż to co dotychczas o płytach australijskiej kopii australijskiej legendy na klawiaturze wystukałem, idealnie też sprawdzi się w roli refleksji w temacie Boneshaker, gdyż najzwyczajniej żadnych bardziej istotnych niż kosmetyczne zmian nie usłyszałem. Joel i Ryan O’Keeffe wraz z Harri Harrisonem oraz Justinem Streetem grają ten gorącokrwisty rock w odmianie stadionowej i doskonale czują się na wielkich festiwalowych spędach ze spektakularnym nagłośnieniem zawieszonym na jeszcze bardziej efektownych rusztowaniach, po których pofikają sobie dla radości zgromadzonych fikołki. W takich okolicznościach ich numery wypadają najbardziej okazale, bo moc jest z nimi i potrafi jej intensyfikacja niejednego fana wyjebać na orbitę rozkoszy. Boneshaker umacnia dziś ich pozycję pośród energetycznych headlinerów open festów i chyba to ich satysfakcjonuje, tak samo jak zdeklarowanych maniaków nie oczekujących od nich nic więcej ponad opłaconą wylanym potem dobra zabawę.
P.S. Trochę wyżej oszukuję, gdyż jest na Boneshaker jeden kawałek wyjątkowo bliźniaczy z tym co AC/DC grali z Bonem Scottem i aby tego nie usłyszeć trzeba by mieć uszy przytkane woskowiną w ilości znacznie większej niżby normy przewidywały. Ten numer udowadnia, że jakby chłopaki chcieli, to mogliby zabrzmieć jeszcze bardziej stylowo niż dotychczas.
P.S. Trochę wyżej oszukuję, gdyż jest na Boneshaker jeden kawałek wyjątkowo bliźniaczy z tym co AC/DC grali z Bonem Scottem i aby tego nie usłyszeć trzeba by mieć uszy przytkane woskowiną w ilości znacznie większej niżby normy przewidywały. Ten numer udowadnia, że jakby chłopaki chcieli, to mogliby zabrzmieć jeszcze bardziej stylowo niż dotychczas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz