Pamiętam doskonale, że swego czasu Meridional na scenie hardcore/screamo to był konkretny skok w ponadprzeciętność, a moje zainteresowanie dalszymi losami Normy Jean (pomimo lirycznego odlotu Amerykanów w rejony nieco nawiedzone) wówczas było więcej niż spore. Niestety mimo iż kolejne albumy nie odstraszyły mnie na dobre jakimś zdecydowanym obniżeniem formy, to też jak sobie przed obliczem sił wyższych przysięgnę, nie spowodowały iż Amerykanie awansowali w mojej osobistej hierarchii powyżej miejsca, które zajęli dzięki krążkowi z 2010 roku. Oczekiwałem od nich bardzo wiele, a oni jedynie od tamtej pory nagrywali albumy bardzo dobre, niestety dość dalekie od poziomu Meridional. Trudno mi też obecnie, kiedy All Hail się kręci, uznać iż ósemka w ich dyskografii budzi emocje podobne do czwórki i nawet jeśli będzie się przez jakiś czas utrzymywać w orbicie zainteresowania, to nie wróże jej szansy na zdobycie wielkiego uznania nawet poprzez konsekwentne docieranie się z moimi oczekiwaniami. Niby to całkiem ambitnie matematyczne granie, a jednak mam podczas odsłuchu dojmujące wrażenie, iż to wynik przede wszystkim autosugestii u której podstaw tkwi uparte właśnie wyobrażenie, a nie realna argumentacja. Nie chcę również posądzać ekipy z Georgii o natarczywe nadużywanie autopilota, ale coś jest na rzeczy i to mnie już od trzech ostatnich albumów, przy okazji każdej kolejnej premiery martwi. W tym graniu czuć decydujący o sile oddziaływania niepokojący sound, obowiązkowy zastrzyk adrenaliny również ono dostarcza, bo erupcje emocji i riffy kafary z głośników wybrzmiewają, a wytaczana kolubryna brzmieniowa miażdży bezdyskusyjnie, ale chwilami te melodie pomiędzy ciężkimi seriami i próby przestrzennego grania są nazbyt oczywiste, co mnie boli bardziej niż cały monstrualny tonaż brzmieniowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz