sobota, 9 kwietnia 2022

Puscifer - „V” is for Vagina (2007)

 


Jaki ja mało rozgarnięty byłem, że już w 2007 roku na tej "pochwie" się nie skoncentrowałem i nawet wówczas gdy popadałem zachwyty nad kolejnymi albumami Puscifer, wciąż przekonania do zaprzyjaźnienia się z pierwszym albumem nietuzinkowego projektu przekozaka Jamesa Maynarda Keenana nie miałem. Może to przez tą grafikę, tylko w cudzysłowie zdobiącą kopertę LP, a może dlatego, iż dopiero od niedawna do zabawy z syntezatorami w ambitnej nucie się przekonałem? Teraz nie ma to znaczenia, czasu szkoda na wytykanie sobie paluchami błędów przeszłości, bo trzeba nadrabiać to co gdzieś w międzyczasie się idiotycznie zignorowało i arogancko bez właściwej analizy skazało na z dupy krytykę. Zasysam teraz bardzo intensywnie debiut Puscifer i ciągle mi mało, bo w każdej sekwencji akordów i każdym muśnięciu elektroniki, nie mówiąc już o genialnych wokalnych interpretacjach, których czar to raz za razem smaczek za smaczkiem, a ja w nich systematycznie odnajduję coś nowego fascynującego. To nie jest zwyczajna muzyka, to rodzaj szamanizmu opartego na hipnotycznym rytmie, obleczonego w eksperymentalne poszukiwania, jak i dla równowagi popową estetykę względnie chwytliwego przeboju i z przykładowo (Sour Grapes) kompletnie zaskakującymi, lecz idealnie wpasowanymi gospelowymi chórkami, czy innymi akcjami angażującymi bogaty dorobek światowej kultury muzycznej. Gdy słucham „V” is for Vagina, to nawet nie potrzebuję odważnie zagłębiać się w liryki, bo nie dotykając nawet ich treści i sedna czuję iż jest to materia daleka od konwencjonalnej. Tak tak! To jest duchowa przygoda, która muzycznie i lirycznie każe mi przyklękać na zmianę z wznoszeniem rąk ku niebu, w poczuciu dotknięcia jakiegoś niezidentyfikowanego absolutu. Mnie ta nuta onieśmiela, niczym kontakt z bardzo interesującą kobietą, w której spotyka się magnetyzm podniecającej mieszanki urody i intelektualnej przewrotności. Jako samiec i odkrywca chciałbym się zbliżyć, ale nie bardzo wierzę iż moje zainteresowanie może cokolwiek znaczyć dla tak wyjątkowej istoty. A może ja w ogóle tak traktuje wszystkie muzyczne dzieła, w których swój udział miał Maynard? W sumie nie spodziewałem się że ten gość mnie jeszcze czymś zaskoczy, tym bardziej że zaskoczy mnie czymś z przeszłości. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj