wtorek, 19 kwietnia 2022

Soulfly - Omen (2010)

 


Napiszę jasno, że po tym albumie to akurat zanim go w całości poznać zdążyłem, spodziewałem się więcej niż w rzeczywistości dostałem. Raz że to krążek nagrany po moim zdaniu najlepszym w dyskografii Solufly Conquer, dwa że promował go kapitalny numer nagrany z gościnnym udziałem Grega Puciato, co zwiastować w moim mniemaniu miało przede wszystkim zysk w postaci ciekawej inspiracji. Po trzecie natomiast nawet jeśli same numery poziom surowych thrashowych killerów trzymają, to jednak czas jego trwania w porównaniu do tych w bezpośrednim sąsiedztwie powstałych sugerował jednak, że pomysłów wartościowych na dopełnienie brakło. Tak więc Omen kojarzę dość niejednoznacznie, przez pryzmat Rise of the Fallen znakomicie i całkiem dobrze z punktu widzenia poziomu zawartych na nim numerów, ale słabiej przez wzgląd na właśnie czas trwania, który przynosił niedosyt i powodował, iż album nie był zwyczajnie odpowiednio domknięty. Poza tym kiczowata okładka, nawet od tej strony wizualnej utrudniała przekonanie się do niego w pełni, a że wzrokiem też albumy muzyczne się odbiera i jakość koperty tak może znacząco pomóc jak i równie mocno obniżyć jego notowania, to w tym wypadku na pewno nie pomógł. Na plus działa natomiast brzmienie w jakie kompozycje pooblekane i naprawdę spora ich żywiołowość pochodząca tak z ich charakteru aranżacyjnego jak i mocarnej obróbki dźwiękowej w studiu dokonanej. Niewątpliwie gdyby akurat Omen nie powstał pomiędzy wspomnianym doskonałym Conquer, który prócz ciężaru posiadał także walor pełnymi garściami czerpania z ciekawych pomysłów urozmaicających jego strukturę, a niemal równie dobrym Enslaved, który natomiast świetnie wszedł w buty ekstremy z pogranicza death metalu, to jego ocena mogłaby być wyższa. Czepiając się go tutaj na co bezdyskusyjnie sobie także w kwestii czysto muzycznego przywiązania do thrashowego szablonu zasłużył, tymczasem przede wszystkim podeprę się głównie zarzutami dotyczącymi wspomnianego okrojonego charakteru czasowego i fatalnej graficznej prezentacji. Stąd gdyby Max dorzucił do programu płyty choć jeden rozbudowany numer z inklinacjami etnicznymi i do plastycznej wizji frontu koperty miał bardziej krytyczny stosunek, wówczas myślę wszystko byłoby ok. Tak nie wszystko jest. Tyle!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj