środa, 20 kwietnia 2022

Slayer - Diabolus in Musica (1998)

 


Diabolus in Musica jak pamiętam, kiedyś szalikowców Slayera podzielił/a na tych co ch się znają i tych co przy legendzie bez względu na wszystko trwają. ;) Mówię o tym, że był to krążek na tyle kontrowersyjny, iż starzy oldschoolowcy po jego zawartości równo jechali, a ci których owo mieszanie z błotem wkurwiało, a było ich stosunkowo znacznie mniej - oni po cichu tych twardogłowych o kompletny brak zrozumienia sytuacji i kontekstu czasów posądzając, uznawali za głupio do powtarzania schematów przywiązanych. Radykałowie bez opamiętania gromami w Slayera ciskali, a ci co w skrócie wytrwali w odsłuchach przy "nowym" Slayerze, to przecież obiektywnie rzecz biorąc przy tylko trochę nowocześniejszej slayerowej postaci pozostali. Trzeba było słuchać uważnie, dać czas i absolutnie nie odnosić się do klasycznych wydawnictw, aby dotrzeć do jej sensu. Po sterylnie brzmiącym i mechanicznie poprawnym Divine Intervention, Diabolus było brudne i niegrzeczne, bo sięgające po inspiracje do sceny tak hard core'owej jak i punkowej, a zarazem gdzieś na swój sposób chwytliwe (State of Mind). Paradoksalnie to płyta w której po latach odnajduje się zarówno klasyczne odniesienia w postaci charakterystycznych chaotycznych solówek i tych motorycznych riffów czy wrzaskliwych wokali Arai, jak i te wówczas z niesmakiem opisywane ucieczki w stronę nowoczesności, które już teraz nie tak wyraźnie słyszalne jak ówcześnie. Materiał okrzepł i emocje co naturalne opadły, a najważniejsze że dzisiaj na grę Paula Bostapha można wreszcie obiektywnie spojrzeć i docenić że nie przyszedł Lombardo kopiować, tylko aby dać z siebie to co najlepsze po swojemu i w miarę na własnych zasadach. Jako już stary dziad któremu hałas w muzyce coraz bardziej zaczyna zawadzać, nie śmiem niczego w kwestii Diabolus in Musica rozstrzygać. Twierdzę tylko maksymalnie subiektywnie, iż z tego dojrzałego najtisowego Salyera Divine uwielbiam, ale to chyba w Diabolus więcej wciąż ciekawego odnajduję. 

P.S. Kiedy w połowie 1998-ego wszystkie metaluchy się slayerowym zwrotem podniecały, ja patrzyłem na to z dystansu, bowiem wówczas nie miało to dla mnie większego znaczenia. Młody wciąż względnie w metalu byłem i nadal w nieprzebranym bogactwie gatunku myszkowałem, więc gdzieś moja uwaga przez rozstrzał stylistyczno-estetycznych doznań na Diabolus się wystarczająco nie skoncentrowała. Trzeba było długiej pauzy, a finalnie perspektywy czasu. No więc!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj