Oscar Isaac, to jest dzisiaj najwyższej klasy aktorski wymiatacz, bowiem w czym on by nie zagrał i z jakimi wymaganiami tam gdzie się pojawił by nie zderzył, zawsze kapitalnie dźwigał ciężar kreacji. W parze z takim wyjadaczem jak Paul Schrader, który już na emeryturze przeżywa prawdziwy renesans swojej kariery, bo wciska się w niszę kina nietuzinkowego, zamiast jak koledzy po fachu zapętlać się w sentymentalnym odgrzewaniu kotletów z młodości - razem w tym tandemie mogą/mogli wszystko. Tak sobie już pomyślałem, kiedy pierwsze informacje odnośnie tej współpracy do mnie dotarły, a niemal utwierdziłem w przekonaniu, gdy pierwsze opinie po premierze entuzjazmem tryskały. Solidny rylec bani, mocny głos w sprawie (tutaj proszę sobie wpisać wiedzę dotyczącą praktyk torturowania więźniów przez administrację USA, po atakach na WTC) i dobitna, pełna wyraźnych symboli przypowieść o zadośćuczynieniu w atmosferze sadystycznego przebaczenia samemu sobie. Bowiem za zbrodnię musi być kara surowa, a odkupienie przyjść dopiero po serii cierpień odczuwanych konsekwentnie tak fizycznie, jak i na własnej duszy. Potwornych rzeczy się człowieku dopuściłeś, sprawiedliwość wymaga abyś nie tylko z tymi cierniami, przypominającymi ci i uświadamiającymi grzechy przeszłości egzystował, ale aby pokuta nie ograniczyła się li tylko do tego nękającego krzyku sumienia. O brzmieniu moralnym, którego nie sposób się pozbyć ta historia dość pokrętnie promowana fasadą podbijania kasyn i jak poprzedni film Schradera to było jednak prawdziwe odjechane objawienie i nie do uwierzenia sytuacja, że to weteran stoi za takim wysublimowanym kinem dalekim od standardów mainstreamowych, to The Card Counter nawiązując poniekąd do formuły pokręconego traktatu psychologiczno-filozoficznego jakim był First Reformed, nie sięga oczekiwanego spójnego poziomu intelektualnej filmowej rozkminy. Tak jak w tym drugim pomimo „bujania w obłokach” i sterylnej oprawy wizualnej wszystko kleiło się znakomicie, tak casus najnowszego obrazu Schradera nie wywołał we mnie porażających emocji i zadając istotne pytania, nie jest w stanie nawet torturami zmusić mnie do długich głębokich przemyśleń. Uderzył oczywiście obuchem w moją potylicę, ale nie dokonał w przekonaniach zniszczeń, abym na ich gruzach musiał budować nową osobistą narrację dla problemu, a i Oscarowi Isaacowi rola nie pozwoliła rozwinąć skrzydeł. Zrobił co mógł i utrzymał w moich oczach status wymiatacza.
P.S. Trudno mi w tym "wojennym" kontekście nie odnaleźć z perspektywy "od 24 lutego" współczesnych odniesień do potwornych praktyk ruskich sołdatów w stosunku do cywilnej ukraińskiej ludności, czy uniwersalnej i zrozumiałej w warunkach konfliktu zbrojnego i ekstremalnych przeciążeń psychicznych przecież praktyki stosowania najokrutniejszej przemocy. Przemoc rodzi przemoc i przemocą się karmi, a frustracji z solidnym podłożem ideologicznym nie utrzymasz na wodzy, kiedy presja kamratów i pokusa dominacji nad bezbronnym. Trudno też jednak nie mieć przekonania, że jakby poczucie winy oprawców, kiedy huk pocisków ucichnie nie męczyło i tym samym powodowało wyrzuty sumienia, to brak dla nich litości jest właściwym odruchem. Niech sczezną skurwysyny i będzie choć trochę po sprawie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz