Zero w sumie zaskoczenia, wszystko według oczekiwań, lecz czy zaspokajając je? Nie bardzo mam powody by czuć spełnienie, bowiem taki del Toro to del Toro kradnący mi już niemal ostatecznie w jego jako artystę perfekcyjnego wiarę - nazbyt sterylny i tanim CGI przesiąknięty (a są tacy, to nie żart, którzy piszą, iż „to jest wizualna uczta, ale nie taka komputerowo nadmuchana”). Jakby się nie starał, to się nie jednak nie postarał, gdyż nie boli najbardziej, fakt iż taka wizja „jaskrawo kolorowa” kłóci się myślę z koncepcją do fundamentu romantycznego filmu grozy od początku istnienia kinematografii przyspawanego, że on powinien emocjonalnie robić wrażenie i dotykać, a nie pieścić swoim mrokiem, a wstyd mi za del Toro, że najzwyczajniej jego pomysł realizacyjnie kuleje, bo (nie wiem) brakło funduszy, bądź co gorsza pracowitości i wytrwałości. Pomysł Guillermo jest poza tym bardzo dzisiejszy, więc raz współcześnie szablonowy, dwa skupiony na estetyce barwy pobłyskującej, a to nie to co mnie może od środka przeszywać. Ja nie potrzebuje obróbki graficznej sterylnie higienicznej, tylko szczerości surowej, a tu jej brak kompletnie, co odbiera możliwość przeżywania na rzecz w jakimś stopniu wartego uznania, ale jednak oszukiwania wzroku. Być może to właśnie twórcy chcieli osiągnąć, iż historia Wiktora i “Potwora” przybrała formę baśni dla wszystkich z popularnymi gustami optycznymi, stąd też kompletne (to jedynie revolta) uczłowieczenie możliwie najdalej posunięte bohatera tytułowego (mega przystojniak pokiereszowany, to jednak wciąż mega przystojniak). Mnie ani świat wykreowany przez scenografów i grafików, jak i nowe, przystojne oblicze Franciszka nie trafiło i nie ma mowy bym w jakikolwiek sposób mógł tą interpretację stawiać obok tej najznakomitszej w adaptacji Kennetha Branagha. Bez względu na podpowiadany mi fakt obiektywny, iż ona najbardziej wierna literackiemu oryginałowi oraz zatopionemu w treści wartościowemu, głęboko humanistycznemu przesłania oryginału. Dla mnie ten FrankenFranek, to powód jeden z najsilniejszych, by przestać już wierzyć, iż kiedykolwiek Guillermo del Toro sięgnie jeszcze nieprzeciętnego poziomu Labiryntu Fauna i Kręgosłupa diabła. To jest ładnie niedopracowane i nie ma szans na dłuższe zapamiętanie, choćby Franek był cud miód, a dekoracyjność i przepych kostiumowy oczopląs powodowały.
P.S. Pomyślałem co napisałem z początku, a potem (taki pozorny twist) dałem się pomimo to wszystko co powyżej, jednak trochę wciągnąć, tej tylko na pozór bardzo przemyślanej czy dopracowanej wizji, którą jedni widzę się zachwycają, a inni nie są (delikatnie pisząc) nią oczarowani.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz