Film na podstawie
autentycznej historii Marka Hogancampa, który znalazł się w nieodpowiednim
czasie w nieodpowiednim towarzystwie i ulegając pod wpływem za dużej ilości
alkoholu chwilowemu zaćmieniu zdrowego rozsądku, śmiał sprowokować kilku
współczesnych sympatyków nazistowskiej ideologii swoim wyznaniem, że lubi w
zaciszu domowym zakładać seksowne szpilki. Nazichujki poczucia humoru nie
mieli, a że okazja akurat się nadarzyła by wyładować grupowo swoją frustrację (powiązaną zapewne z niepewnością osobistej orientacji seksualnej) na zdecydowanie słabszej ofierze, to nie omieszkali doprowadzić człowieka do
stanu niemal agonalnego. Po uniknięciu cudem śmierci i odzyskaniu względnego sprawności fizycznej, nie
było ofierze ślepej agresji jednak dane powrócić do pełnej równowagi psychicznej i aby nie oszaleć kompletnie uciekła ona w świat wyobraźni. Podświadomą
reakcją na doznane cierpienie okazało się zbudowanie alter ego, w którym w
świecie plastikowych hobbystycznych figurek jako oficer amerykański walczy Mark z
nazistowskimi czarnymi charakterami. Historia zaprawdę niezwykle interesująca i
nie dziwi że zagospodarowana została przez tytana hollywoodzkiego kina. Tyle że spodziewałem
się iż Robert Zemeckis wyciśnie z niej równie sporo emocji jak uczynił to w
przypadku ikonicznego Forresta Gumpa. Tym razem niestety nie do końca się udało, bowiem
animowane zderzenie hollywoodzkiego kina akcji inspirowanego wojennymi
produkcjami z połowy ubiegłego wieku z ambitnym psychologiczny dramatem wypadło mało przekonująco. Brakło polotu, a wyobraźnia w animowanych sekwencjach zeszła
do poziomu teledysków swego czasu królujących na listach przebojów popularyzatorów świata firmy Mattel w muzyce
popowej, zamiast w moim przekonaniu sięgnąć do surrealistyczno-psychologicznych
inspiracji kinem Terry’ego Gilliama. Niby ogląda się tą hybrydę rozrywkowego
widowiska i głęboko zaangażowanego kina bez większych zgrzytów, nawet fajnie
odbierając umieszczone w scenariuszu zemeckisowskie odniesienia do własnej
twórczości (Back to the Future), ale chciałoby się jednocześnie aby w tej wartościowej
etycznie opowieści było więcej nietuzinkowości. Czegoś co w całkiem podobnej
konwencji osiągnął Steven Spielberg kręcąc swego czasu rewelacyjny Artificial Intelligence: AI. Zasłużyli na to
zdeklarowani fani twórczej wyobraźni Zemeckisa, zasłużyli też tacy kręcący nosem malkontenci jak ja, zasłużył znakomity jak zawsze Steve Carell, wreszcie zasłużył też na to sam temat i
autentyczny bohater tej niezwykłej historii.
P.S. W powyższej
refleksji, która w założeniu ma być daleka od czystej formalnie i tylko w miarę poprawnej politycznie recenzji nie
padło ani razu określenie homofobia itp., a paść zdecydowanie powinno, zatem z ludzkiej potrzeby wyraźnie dopisuje je chociaż w postscriptum.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz