poniedziałek, 3 czerwca 2019

Welcome to Marwen / Witajcie w Marwen (2018) - Robert Zemeckis




Film na podstawie autentycznej historii Marka Hogancampa, który znalazł się w nieodpowiednim czasie w nieodpowiednim towarzystwie i ulegając pod wpływem za dużej ilości alkoholu chwilowemu zaćmieniu zdrowego rozsądku, śmiał sprowokować kilku współczesnych sympatyków nazistowskiej ideologii swoim wyznaniem, że lubi w zaciszu domowym zakładać seksowne szpilki. Nazichujki poczucia humoru nie mieli, a że okazja akurat się nadarzyła by wyładować grupowo swoją frustrację (powiązaną zapewne z niepewnością osobistej orientacji seksualnej) na zdecydowanie słabszej ofierze, to nie omieszkali doprowadzić człowieka do stanu niemal agonalnego. Po uniknięciu cudem śmierci i odzyskaniu względnego sprawności fizycznej, nie było ofierze ślepej agresji jednak dane powrócić do pełnej równowagi psychicznej i aby nie oszaleć kompletnie uciekła ona w świat wyobraźni. Podświadomą reakcją na doznane cierpienie okazało się zbudowanie alter ego, w którym w świecie plastikowych hobbystycznych figurek jako oficer amerykański walczy Mark z nazistowskimi czarnymi charakterami. Historia zaprawdę niezwykle interesująca i nie dziwi że zagospodarowana została przez tytana hollywoodzkiego kina. Tyle że spodziewałem się iż Robert Zemeckis wyciśnie z niej równie sporo emocji jak uczynił to w przypadku ikonicznego Forresta Gumpa. Tym razem niestety nie do końca się udało, bowiem animowane zderzenie hollywoodzkiego kina akcji inspirowanego wojennymi produkcjami z połowy ubiegłego wieku z ambitnym psychologiczny dramatem wypadło mało przekonująco. Brakło polotu, a wyobraźnia w animowanych sekwencjach zeszła do poziomu teledysków swego czasu  królujących na listach przebojów popularyzatorów świata firmy Mattel w muzyce popowej, zamiast w moim przekonaniu sięgnąć do surrealistyczno-psychologicznych inspiracji kinem Terry’ego Gilliama. Niby ogląda się tą hybrydę rozrywkowego widowiska i głęboko zaangażowanego kina bez większych zgrzytów, nawet fajnie odbierając umieszczone w scenariuszu zemeckisowskie odniesienia do własnej twórczości (Back to the Future), ale chciałoby się jednocześnie aby w tej wartościowej etycznie opowieści było więcej nietuzinkowości. Czegoś co w całkiem podobnej konwencji osiągnął Steven Spielberg kręcąc swego czasu rewelacyjny Artificial Intelligence: AI. Zasłużyli na to zdeklarowani fani twórczej wyobraźni Zemeckisa, zasłużyli też tacy kręcący nosem malkontenci jak ja, zasłużył znakomity jak zawsze Steve Carell, wreszcie zasłużył też na to sam temat i autentyczny bohater tej niezwykłej historii.

P.S. W powyższej refleksji, która w założeniu ma być daleka od czystej formalnie i tylko w miarę poprawnej politycznie recenzji nie padło ani razu określenie homofobia itp., a paść zdecydowanie powinno, zatem z ludzkiej potrzeby wyraźnie dopisuje je chociaż w postscriptum.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj