niedziela, 16 czerwca 2019

Kursk (2018) - Thomas Vinterberg




Po pierwsze, Vinterberg którego do tej pory poznałem to reżyser nierówny, więc nie było pewności, błyśnie czy zawiedzie - pół na pół czysto praktycznie. Po drugie, zawsze mam obawy jak za temat "po rosyjsku" zabiera się ktoś z zachodu - ktoś pozbawiony naturalnie koniecznej wschodniej mentalności. Donoszę, iż w mojej subiektywnej ocenie, która być może jest zbieżna ze średnią uzyskanych opinii nie ma dramatu. Znaczy dramat jest, nie notuje go jednak w sensie niskiego poziomu, bowiem całkiem emocjonująco rozgrywa się on w głębinie i na powierzchni, zarówno jako cierpienie marynarzy jak i ich rodzin w obliczu tragedii, której z pewnością udałoby się uniknąć gdyby nie post radziecki system zarządzania zasobami oraz chora narodowa ambicja. Na ekranie przez dwie godziny wpierw heroiczna, a później już tylko desperacka walka o przetrwanie, powolne świadome umieranie mimo wszystko bez patosu, za to wciąż z nadzieją na ocalenie. Ogromna akcja ratunkowa, ale niestety prowadzona przez skostniałą biurokracje przy użyciu przestarzałego i zaniedbanego sprzętu. W wyniku rażących błędów i nieodpowiedzialności poświęcenie życia załogi w imię absolutnie irracjonalnej wielkomocarstwowej dumy. Zaskakująco przekonujący jest to dramat, jednak niepozbawiony quasi hollywoodzkiej pompy i nie w pełni wykorzystujący psychologiczny potencjał. Oparty na głośnych autentycznych wydarzeniach i jak się mimo wszystko zdaje z dużym realizmem oddający okoliczności tragedii. Przyznaję, że głównie osadzony na skrótach myślowych i schematach gatunkowych, które taki jeszcze niewyrafinowany miłośnik kina jak ja przyjmuje z umiarkowaną ale jednak satysfakcją i tak tylko ociupinkę wymuszoną wyrozumiałością. Oczywiście od czasu do czasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj