Dorobek pierwszej fazy działalności Black Country Communion, to w zaledwie dwa lata trzy krążki nagrane. Do tego wszystkie utrzymujące jakość na najwyższym poziomie, skrojone według do bólu klasycznej receptury, a jednak posiadające magnetyczną świeżość. Nagrane przez dwa pokolenia rockowych weteranów i "syna legendarnego ojca", który to mimo ogólnej sympatii i poprawnego warsztatu pod względem stylu i charyzmy mógłby seniorowi co najwyżej zestaw rozstawiać. :) Jason Bonham, Joe Bonamassa, Derek Sherinian i wówczas już sześćdziesięcioletni nastolatek w osobie Glenna Hughesa kuli żelazo póki gorące, po sporym sukcesie jaki przyniosły debiut i zaraz za moment jego kontynuacja. Pokazali rockowej młodzieży i udowodnili też starym fanom, że pasji i żaru im nie brakuje, przy okazji chociaż na moment przywracając gatunkowi należną uwagę. Bowiem tak jak jedynka i dwójka, również i Afterglow to przekrojowa kopalnia hitów, a na pewno koncertowych killerów - od energetycznych rockerów, epickich mocarnych hymnów, po poruszające żywe ballady. Chociaż nie znajduję na trójce równie genialnej perełki, jaką na poprzednim albumie Cold było, to całościowa praca wykonana nie pozwala na krytyczne wnioski, że niby Afterglow czegoś brakuje. Charakterystyczne dla niej jest, że mniej w kompozycjach właściwej bluesowej nostalgii, a więcej progresywnych odjazdów, czy orkiestracyjnych aranży, z których akurat tryska AOR-owa chwytliwość. Klasyczna reinterpretacja archetypicznego hard rocka made in BCC jest głośna, ekspresyjna, tak samo rozbrykana jak przejmująca. Takich numerów nie pisze się na kolanie i nie powstają one na siłę, lecz są wynikiem głębokiej potrzeby i strumienia inspiracji płynących z podświadomości. Jest w nich żar pasji, naturalna smykałka, warsztat profesjonalny i nie boje się użyć górnolotnego określenia prawdziwa miłość do hard rockowej konwencji. Niby składniki powszechnie są znane i niby jak je ze sobą zmieszać, to też żadna tajemnica, ale oprócz technologicznych podstaw trzeba też zostawić podczas przygotowania wyjątkowej potrawy w niej samej masę serducha. Weź wiosło i Hammondy - stwórz riffy podbijane klawiszem, lub też emocjonalne i rozbudowane solówki gitar płynące na zmianę z popisami wirtuoza klawiatury nurtem zmiennym. Dodaj bas i bębny żyjące w idealnej symbiozie, aby rytmika bujający flow posiadała oraz wtłocz w struktury mistrzowskie balansowanie napięciem, głównie dzięki ekspresji wokalnej i jak jeszcze będziesz wraz z ziomkami miał w sobie to coś określane talentem, to bądź pewny że narodzą się rockowe evergreeny. Tych na trójce obiektywnie mniej, ale są o czym przekonuję się po siedmiu latach od premiery. :)
P.S. Po nagraniu Afterglow zakończyli/zawiesili działalność przesyt sobą zapewne odczuwając i powracają do dłubania sobie każdy na swym podwórku. Długo jednak od siebie nie odpoczywali - po pięciu latach nagrywając BCCIV. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz