Jeżeli istnieje jeszcze
ktoś, kto nie ma pojęcia skąd inspirację dla rodzimego kultowego Vabanku
czerpał Juliusz Machulski, ten wreszcie się dowie, iż fundament pomysłu tkwi właśnie
w roku 1973, kiedy to George Roy Hill nakręcił swój największy przebój kasowy,
zgarniając przy okazji kilka oscarowych statuetek. Trzeba było być jednak
ślepym i głuchym totalnie by tej oczywistości do tej pory nie dostrzec, bowiem wszystko
dosłownie jasno i wyraźnie jest bliźniacze, a z pewnością nasuwające podejrzenia o naśladownictwo. Startując od scenariusza, który
snuje względnie skomplikowaną, a na pewno przebiegłą intrygę mającą na celu
dokonać błyskotliwej zemsty, po motyw muzyczny stanowiący mega istotny znak rozpoznawczy
produktu. Tylko oczywiście miejsce akcji zupełnie inne oraz postaci genialnie
odzwierciedlające polskie przedwojenne realia, co sprawia że jest to kopia
(jakby to kuriozalnie nie zabrzmiało) bardzo oryginalna. Autentyzm Vabanku
oraz dodatkowo jego wschodnioeuropejski sentymentalizm oddala go od
hollywoodzkiego pierwowzoru, którego największym atutem jest przede wszystkim
kapitalna rozrywka, jakiej dostarcza, nie zaś romantyczny sentymentalizm, czy jakieś odrywające od konsumowania popcornu smaczki poukrywane pomiędzy wierszami. The Sting, to
pierwszorzędna, jednak tylko bajeczka, w której natłok niskiego prawdopodobieństwa
i ustawicznego farta nie pozwala traktować filmu inaczej jak tylko
dostarczyciela dobrej zabawy, z przymrużeniem oka nawiązującej bezpośrednio do hollywoodzkiego
gangsterskiego kina z lat trzydziestych i czterdziestych. Sposób filmowania,
sztuczki operatorskie, stylizowane przejścia pomiędzy kadrami, wreszcie quasi komiksowy
charakter ekspozycji wizualnej i werbalnej czy zbudowanie fabuły z rozdziałów,
to kapitalna i finezyjna zabawa konwencją. Poza tym, a bardziej przede wszystkim aktorski
duet dojrzałego niebieskookiego Paula Newmana i jeszcze ówcześnie chłopięcego blond-rudzielca
Roberta Redforda, w towarzystwie równie okazałego drugiego planu, to wisienka na
tym dobrze nasączonym absolutnie nie tanią rozrywką torcie. Dynamiczna akcja, nośny
scenariusz, łebskie dowcipy, ponadto ten ponadczasowy i hiper rozpoznawalny
temat muzyczny oraz jak przystoi gangsterskiej komedii obowiązkowy happy end. Może i trąca myszką, ale jakby inne klasyki tak się starzały, to nie byłoby potrzeby
kręcić rimejków. ;)
P.S. A w rok później dla stylistycznej równowagi gatunku powstał Ojciec chrzestny! Przypadek? ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz