sobota, 1 czerwca 2019

Ghost - Infestissumam (2013)




Ja wiem, że od czasu debiutu przez zaledwie dziewięć lat Ghost przeszedł długą drogę stając się z sensacji znanej wyłącznie scenie metalowej, przedsiębiorstwem przynoszącym pokaźne profity o zasięgu niemal globalnym. Tyle że muzycznie przez te lata tak naprawdę to aż tak wiele w propozycji Szwedów się nie zmieniło, mimo że personalne roszady były znaczne. Tajemnica ich sukcesu komercyjnego to nadal dla mnie ogromna zagadka, natomiast kwestie kompozycji i związana z nimi linia artystyczna pozostające w gestii jednej persony, to żadna wielka zagwozdka. Szef tej korporacji jest jeden i nie istotne jaki przybiera pseudonim i jakie bezimienne ghule kryją się pod towarzyszącymi mu zakapturzonymi czy zamaskowanymi instrumentalistami. On wytycza kurs i pilnuje by wszystkie ręce na pokładzie działały we wspólnym celu, który prowadzi do ściśle określonego miejsca, w którym zapewne pogodzone zostaną artystyczne ambicje z mainstreamowym hajpem. Dzisiaj wokół Ghost pewnie funkcjonuje cała masa doradców w randze różnorakich speców od marketingu, lecz wówczas tylko dwa i pół roku po głośnym debiucie jeszcze ta armia nie została sformowana, więc i pomysły na drugi krok miały więcej wspólnego z potrzebami duszy niż kieszeni. Nie zmienia to jednak mojego przekonania, iż jak robi się wokół siebie tak gigantyczny jak na metalowo-rockowe okoliczności szum, to nie jest to wypadek przy pracy, tylko efekt przemyślanej strategii. A strategia owa wówczas stawiała zapewne na rozszerzenie rozpoznawalności poprzez zastosowanie lekkich aranżacji, unikając jednak zbytniego rozmiękczenia brzmienia. Startując zatem z pozycji zręcznych epigonów Mercyful Fate do koncepcji z Opus Eponymous dodali popowej chwytliwości, rockowego luzu i aby zachować oryginalny dla siebie rodzaj transowości, także nieco psychodelii. Wraz z całkiem okazałym sakralnym sznytem i barokowym bogactwem klawiszowych motywów stworzyli dopracowany teatrzyk, który mimo że paradoksalnie był ubogi w bezpośrednie hiciory i nie zrobił na mnie aż takiego wrażenia jako było to w przypadku debiutu, to nie pozwolił na zaprzestanie obserwowania ich dalszych poczynań, czy przede wszystkim poddanie się pokusie uskuteczniania jadowitej krytyki. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj