czwartek, 28 grudnia 2023

Saltburn (2023) - Emerald Fennell

 

Wejście w tą „baśniowo-horrorową” opowieść to sama w sobie już magia, raz za sekwencję podążającej przy wtórze podniosłej muzyki za bohaterem kamery, dwa za właściwie wprowadzającą i niesamowicie intrygującą scenę dynamicznego montażu, z kluczowym dla fabuły, objętym klamrą zapytaniem. Znakomita operatorska robota rządzi, bez przeginania użyciem nowoczesnych tricków, tylko wysmakowane budowanie tła dla wyeksponowania postaci, z fundamentalnym i elementarnym czuciem miejsca ustawienia kamery. To jest wielki atut całości i duży plus do znakomitego zbudowania klimatu, w czym nie przeszkadza przecież architektura elitarnego z tradycjami college’u, a prawdę pisząc to ona (ha ha) bardzo pomaga. Niewiele też się w tym temacie zmienia kiedy przenoszona jest lokacja, bowiem tytułowa posiadłość Saltburn (zamek bo chyba, bo już nie pałac?), to miejsce tak przytłaczające ogromem ulewającego się od dziedzictwa bogactwa przyporządkowanego do warstw uprzywilejowanych, więc detali architektonicznych nie brakuje i są kapitalnie one zaakcentowane. Te przedmioty, atrybuty boskiego wręcz statusu to jedno, a drugie to ta osobliwa rodzina, która posiadając niewyobrażalny majątek może z powodzeniem powinna zostać nazwana ekstrawagancką. :) Obrzydliwie bogaci i staromodnie zepsuci, bo żyjący pod kloszem z przywilejami szlachetnie urodzonych i w kontraście on pochodzący z nizin społecznych, stypendysta obarczony ciężarem nie tylko lichego pochodzenia, ale i patologicznych okoliczności dorastania, a wszystko poddane manipulacji wielokrotnie złożonej na kształt podważających sensowność wydarzeń tez i legendy użytecznej dla osiągnięciu z góry założonego i konsekwentnie realizowanego celu. Oni tacy wyniośle sztuczni, on taki wstydliwie prawdziwy i kto tu kogo za nos wodzi, kto kity ciśnie i po co robi. Uważam że stoi za tym super zlepiony z dorobku współczesnego kina oszałamiającego rozedrganiem intelektualnym scenariusz. Pomysł beztrosko pozbawiony hamulców i bez subtelności czy półśrodków (może dlatego dzieli widownię) skupiający się na studium postępującej "miłosnej" obsesji oswojonego rozczarowania i kontrolowanej cynicznie frustracji, której źródłem świadome odczuwanie pogardy, jak i w ich wyniku manipulacji i intryganctwa, gdy wyczuta słabość wywyższającego się salonowego li tylko drapieżnika zostanie. Prowokacyjna zabawa formą, motywami, tropami z przerysowaną forsowną fabułą umowną, więc i niespójną, ale czy kompletnie alogiczną? Może czuć podczas seansu presję wychwytywania chaotycznych następstw - dla stworzenia wrażenia szalonej dekadenckiej impresji, podlegających krytyce bałaganiarskich, a wręcz chuligańskich manewrów ofukiwania, lecz jeśli Emerald Fennell wyciągnie wnioski (a ma na to czas, bo to dopiero jej drugi film zaledwie), to następnym dziełem mam przekonanie nie tylko będzie mnie znakomicie bawiła, ale niechybnie zdoła mnie jeszcze silniej zahipnotyzować prowokując do bardziej logicznie uporządkowanej analizy, bowiem czuć iż zmierza w ambitnie magnetyczne rejony, tam gdzie czeka na nią towarzystwo z najwyższej artystyczno-intelektualnej półki.

P.S. Tak Keoghan tu jak idealny puzzel do całości dopasowany i Keoghan choć w kolejnej socjopatycznej roli przewidywalny, to naprawdę Keoghan doskonały. W każdej rece Saltburn w dominującym stopniu o nim przeczytacie, więc ja tylko tyle i jak widać NA MARGINESIE. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj