Wygląda fachowo i spełnia najwyższe standardy w kategorii odwzorowania klimatu miejsca i czasu. Lata siedemdziesiąte w malowniczej Irlandii, z jednej strony (te pejzaże, przestrzenie) i jednak przygnębiającej lekko, choć też posiadającej architektoniczny wizualny urok otoczce robotniczych dzielnic miasta. Oprócz tego detale scenografii, cała też robota fachowców od doboru kostiumów, wozów oraz też samej stylizacji poszczególnych postaci przekonująca. To ważne żeby wyglądało autentycznie, ale jeśli mowa o dramacie sensacyjnym, musi on być przede wszystkim ekscytujący i odpowiednio dynamiczny, z napięciem wciąż wzrastającym. W tym przypadku wstęp był zaiste dość rozwlekły, lecz myślę uzasadniony i bardziej przypominał nostalgiczne wprowadzenie do westernu, niż zapowiadany w opisach sensacyjniak, ale jak już się rozkręcił, to zassał mnie na całego i nie zawaham się napisać, że obejrzałem kapitalny rasowy film o zasadach, o honorze i skomplikowanych konsekwencjach funkcjonowania w świecie odizolowanym, ale jak się okazuje dalekim od sielanki. Taki obraz o jaki dzisiaj chyba dość trudno, bo dobrych a przede wszystkich posiadających atut realizmu nie kręci się zbyt wiele i ja dlatego szczególnie doceniam to co właśnie zobaczyłem, choć proszę mnie opacznie nie zrozumieć, że coś w sensie na bezrybiu i rak ryba. Kraj świętych i grzeszników to perfekcyjnie przygotowane, bardzo klasyczne kino i nawet jeśli człowiek nie jest zwolennikiem strzelanin i eksplozji, a tym bardziej nigdy nie sadził cisa na własnym podwórku, to nie będzie krytykował że inaczej się to robi, a ja ze swojej strony gwarantuję, że tym co się dzieje na ekranie pozostanie zainteresowany przez pełny wymiar trwania seansu. Scenariusz bowiem zdecydowanie daje radę i najważniejsze wychodzi do widza ze zjednującymi sympatię postaciami oraz dosadnym dojrzałym przekazem pod warstwą wpierw sentymentalizmu, później akcji. Bardzo mniemam trafne jest to bowiem jednocześnie rozliczenie się z ponurą przeszłością związaną z IRA.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz