wtorek, 26 grudnia 2023

Maestro (2023) - Bradley Cooper

 

Udało się! Jeśli ktokolwiek wyrażał powątpiewanie w talent reżyserski Bradley’a Coopera, to donoszę że wbrew sporej ilości wprost negatywnych, bądź tylko wstrzemięźliwych opinii Cooper tutaj rozkwita za kamerą, ale i przed kamerą błyszczy na poziomie jakiego chyba jeszcze w karierze nie osiągał, choć nazwać go tylko przeciętnym aktorem nigdy bym się nie odważył. To co za nim, to rzeczy bardzo dobre, ale to co tutaj uzyskał bawiąc się z lekkością energetyczną postacią Bernsteina, to sytuacja wręcz zjawiskowa i ja nie mam żadnych pretensji, iż być może dla poklasku i pod oscarową nominację szarżuje, kiedy tej szarzy udziałem występ jaki być może kiedy hałas związany z oddziaływaniem okoliczności minie i okaże się z perspektywy czasu dla miłośników spektakularnego kina zapamiętywalny, jako swego czasu niedoceniony z tak zazdrośnie prozaicznych powodów. Podobnie partnerująca mu moja od lat ulubienica osiąga poziom niebotyczny, choć ona dla odmiany o szarżę nie jest oskarżana i jej koncert aktorski nie budzi kontrowersji. Carey Mulligan jak żadna chyba współczesna aktorka potrafi wiązać w swojej aktorskiej osobowości słodycz z pewnością siebie i klasą gigantyczna, stąd jako Felicia Montealegre zasługuje w moim przekonaniu już zanim nominacje oscarowe zostały rozdane na tą najbardziej wciąż prestiżową statuetkę, w tandemie jednak z Lily Gladstone, pamiętaną jako ta która w ostatniej jak dotąd wielkiej produkcji Martina Scorsese wybiła się ponad doskonałych jak zazwyczaj De Niro i DiCaprio. Carey u Coopera jest wybitna, Carey w sumie zawsze jest olśniewająca i Carey już jest na samym szczycie, a Carey to przecież aktorka jeszcze przed czterdziestką, a jej przyrodzony wdzięk, nie do wyuczenia umiejętność gry mimiką i zdolność do efektownych metamorfoz w kierunku kobiecej dojrzałości, predysponuje ją do kreacji, które dopiero przed nią. Burza oklasków dla wszystkich aktorów w „miłosnej” biografii Leonarda Bernsteina występujących i takież same gromkie za wizualną robotę, gdzie szczególnie czarno-białe kadry stylizowane doskonale na kino lat czterdziestych porażają eleganckim stylem, a montaż wręcz porywa wraz z przyrodzoną postaciom energią, nie tylko sprężystego kroku. Choreograficzne cudo, bez kolorów ale i tak lśniące zuchwale przykuwając oko niczym hipnotyzujący klejnot. Wejście w film zaliczyłem zaprawdę fenomenalne i już przez pierwsze 20 minut projekcji byłem zachwycony licząc że pozostałe do osiągnięcia finałowych ponad 120 minut będą równie rewelacyjne, choć oczywiście miałem świadomość, iż nie mogą być w stosunku jeden do jednego takie same, bo młodość jedno, dojrzałość i gaśniecie pod ciężarem mnogości odprysków związanych z długotrwałym związkiem to drugie, a i losy w ogólności wokół postaci Bernsteina splatane pogmatwane i mocno przecież przez komplikacje wynikające z orientacji seksualnej uczuciowo dramatyczne. Stąd po przejściu z czerni i bieli do charakterystycznej palety barw z drugiej połowy XX wieku i przeskoku o lata do unoszącej się w glorii chwały, narcystycznej mocno postaci Bernsteina, otrzymujemy mocny dramat z równą jednak pasją jak otwarcie kręcony, w dodatku z kapitalną charakteryzacja postarzającą, jakiej chyba w takim autentycznym wydaniu jeszcze w kinie nie doświadczyłem, bo kamera skupiona na twarzach i mięśni wyrazowych grze w niczym nie ujmuje naturalności, a eksponowany zarówno w nich jak i ogólnie zachowaniu tragi-komizm tytułowej postaci w układzie odniesienia rodziny i relacji małżeńskiej, potrafi poruszyć i wzruszyć, nie tylko i wyłącznie w najsilniej nabrzmiałych od emocji scenach, jakie być może należą do jednych z najdobitniej emanujących aktorską charyzmą, w czym kluczowy udział wspaniałej Carey Mulligan.

P.S. Jeszcze rola kobiety w życiu mężczyzny, czyli czynienie samca alfa (ha ha) szczęśliwym i ubóstwianie tejże poświęcającej się dla dobra ukochanego niewiasty, jako naturalna konsekwencja otrzymywania elementarnego dla poczucia bezpieczeństwa i koniecznej pewności siebie faceta podziwu. To jest w filmie Coopera fascynująco ukazane i to też stanowi największy jego walor w sensie wartości emocjonalnej. Dawno nie widziałem tak eksplodującego szczęścia i takiej magnetycznej pary na ekranie, tym bardziej silnie wpływającej na przeżycia podczas seansu, kiedy druga strona tego medalu, drugie życie Bernsteina równie, choć zupełnie inaczej przejmujące. Ale w sumie o tym już napisałem powyżej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj