Klasyczne do granicy przesady, w teorii prawdziwie epickie westernicho, które pomimo wysokiego jak mniemam budżetu i rozmachu produkcyjnego, zadziwiająco miejscami robi anty wrażenie raczej telewizyjnej, niźli w planach zapewne spektakularnej widowiskowości. To wrażenie subiektywne, nie jest takie pewnie obiektywnie jednoznaczne, trudno zamaszyście oskarżać twórców o brak umiejętności wykrzesania wizualnego względnego dobra z potencjału rozległych przestrzeni i emocji ze scen starć z czerwonoskórymi, czy wprost wzruszeń z dramatycznych scen, ale jeśli się kręci współcześnie, a efekt przypomina kino dość pospolite z lat dziewięćdziesiątych, to czuć niedosyt, a wręcz rozczarowanie, gdy założenia i autorstwo w rękach kogoś, od kogo można by więcej wymagać. Kuleje warsztatowo Horyzont może fragmentarycznie, ale też nie broni się całościowo, schematyzmem i tandetą uczuciową kłuje w oczy, chyba że uznać, iż tak bez charyzmy poprawnie miało wyjść od początku do końca, bo odbiorcą/targetem nie koneser tylko masowy, raczej mocno dojrzały wiekowo widz, jaki oczekuje wrażeń z katalogu tych mniej artystycznych, a bardziej oczywistych. Dlatego prawie trzy godziny opowieści nawet momentami nie wychodzącej poza skostniały schemat, to było dla mnie z wytężonym szacunkiem dla pracy ekipy pod kierownictwem Costnera, do zniesienia za wiele - tak jak zbyt mocno (w części przypadków) nie potrafię się zaangażować w archetypiczną westernową klasykę. Kino się zmieniło, a Costner nie potrafi, albo najzwyczajniej nie podjął wysiłku by za tymi zmianami nadążać, w dodatku kontrola nad fabułą, nad jasnym w miarę określeniem kto, co, dlaczego też jest licha. Ambicja stworzenia epopei potyka się z wysoko noszoną głową o własne nogi, choć wyzwanie było duże, to spłaszczone do poziomu czegoś co bardziej przypomina jak to ktoś w necie trafnie określił pilota do serialu, niż właściwą fascynującą historycznie i zawiłymi kontekstami się skrzącą opowieść o kolonizacji północnej Ameryki. Takie ukazanie skomplikowanych wydarzeń z czasów amerykańskiego pionierstwa mnie jedynie kusiło do przewijania, byle szybciej się skończyło - a tu o zgrozo jeszcze rozdział drugi kiedyś z obowiązku do przemęczenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz