niedziela, 24 listopada 2024

Anora (2024) - Sean Baker

 

Rzecz jak najbardziej oczywista, że nie mogłem przegapić Seana Bakera nowego - nie wchodziło to grę, szczególnie gdy Pan REŻYSER wszedł już na poziom canneńskiej Złotej Palmy i jednoczy sprawnie uwielbienie krytyki, fanów kina niezależnego i obecnie już myślę także widza bardziej komercyjnego, bowiem Anora jest kapitalną hollywoodzką historią, a Baker dzięki znakomitemu scenariuszowi, realizacji wyśmienitej i kreacjom aktorskim o sile rażenia konkretnego tsunami wiąże w jedno fenomenalnie artystyczny autorski sztos z wszystkim co najlepsze w komercyjnych trendach kina rozrywkowego. Ma mistrzunio tak kapitalną rękę do aktorów, którzy dzięki jego inspiracji i wskazówkom sięgają najwyżej jak są w stanie, jak też wyobraźnię scenarzysty poszukującego i zarazem zaprawionego w bojach, bowiem tak porywająco osadzić współczesną bajkę o Kopciuszku (raczej dla dorosłych, albo niegrzecznych dzieci) w okolicznościach i realiach kapitalistycznego raju dla najskuteczniej podgryzających i dziobiących i dalej tą przez łzy zabawną bajkę rozbujać, by później skontrować ironią, cynizmem oraz na finał solidnie udramatyzować, poważnie, głęboko puentując, to potrafią tylko artyści wybitni. Rechoczesz i jesteś przerażony jednocześnie - wkręcony w vibe nietuzinkowej komedii quasi gangsterskiej, a jednocześnie filmem o społeczno-politycznych kontekstach zadumany, wstrząśnięty i na pełnej w obrazie o potrzebie czystej miłości zatroskany o bohaterkę, jeśli uwielbiasz kino, którego autor dostarcza świetnej zabawy i szanuje inteligencję widowni oraz jej dobre poczucie smaku. Sean Baker potrafi w takie kino na granicy z wyczuciem higieny zmysłów i ani przez moment nie jest tu nazbyt wulgarnie czy nie ponosi go w kierunku realistyki przegiętej. Ja złapałem się na tym że kompletnie zapomniałem o otaczającym świecie - zatraciłem się totalnie w tym cudzie, jaki w każdym detalu jest w punkt trafiony, bowiem warsztatowe niuanse w tym montaż dynamit idealnie siedzą, ale i po raz drugi wytłuszczam obsada wymiata, a najbardziej Mikey Madison - dziewczyna rakieta! Ona jest wszystkim czego rola wymagała, kiedy trzeba naiwna, wyrachowana, waleczna ale i rozczulająco zagubiona. Ona i całokształt cudownie dociera do serducha i czyni mu tak samo łaskotanie jak łamanie. Nie przegapić, bo o tym filmie jest głośno teraz, a nie wątpię, iż w przyszłości będzie się o nim mówić jako o klasyku.

P.S. Nie wspomniałem o piosence prowadzącej (Greatest Day) i jak ona znakomicie się z obrazem klei, a to też jest majstersztyk urzekająco wzruszający!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj