Szczytowe stanowisko w administracji publicznej, to zapewne żadne wyłącznie spijanie śmietanki na finał żmudnego wspinania się po szczeblach kariery. To układy i zobowiązania, pretensje i oczekiwania. Działalność społeczna w podobnym obszarze, to jeszcze bardziej wyboista droga przez mękę - wyzwania i obciążenia, a pomiędzy ludźmi z tych dwóch obozów oficjalna przed kamerami deklaracja współpracy, a w rzeczywistości uniki lub zwarcia. Niby tu wszyscy chcą dobrze, ale problem w tym że każdy z własnego punktu widzenia widzi to "dobrze" skrajnie inaczej, tym bardziej, że akurat na tym konkretnym przykładzie areny jaką dzisiejsza Francja, czyli najbardziej jaskrawego modelu trudnej współegzystencji rożnych obcych kultur, braku właściwej przybyłych asymilacji, konfliktu sposobów życia wynikających z natury, mentalności ale i frustracji implikowanej biedą i warunkami życia. Dzisiejsza Francja to już nie ta tylko z przeszłości Francja elegancja - to postępujące problemy emigracji i z emigracją. To getta ubóstwa, marginesu i przestępczości, więc Ladj Ly ponownie jako ktoś z problemem osobiście związany, bierze się w poczuciu misji jako artysta doceniony i z posłuchem publicznym za temat jemu bliski. Muszę mu przyznać że robi to już drugi raz skutecznie, mimo iż tak jak z początku fabuła się snuje bez mocno zarysowanego celu, raczej szkicując (jak się okazuje z trafioną intencją) rys okoliczności, tak zmienia w końcu swoje oblicze, prowadząc do kulminacji jaka potrafiła we mnie jako widzu wywołać znaczące wzburzenie. Przecież jak tracisz dach nad głową to jesteś na równi załamany jak wściekły - rośnie w Tobie gniew wprost proporcjonalnie do bezradności i zmieniasz się, bo naturalnie strzelają bezpieczniki, tym gwałtowniej kiedy jesteś wrażliwym osobnikiem. Dlatego jestem pod wrażeniem zbudowania tej kluczowej postaci (Blaz) z drugiego planu, gdyż systematycznie jestem jako widz przygotowywany do następującej w nim eksplozji. Poznaję gościa tak przy okazji, jakby na obrzeżach wydarzeń i lubię go, bo jest sympatyczny ale i czuć (dostaję nie jedną sugestie), że coś w nim wrze, wciąż jeszcze pod względną kontrolą, a potem on wykręca taki numer (nie zdradzę), bo jest niby zahartowany, a jednocześnie nadwrażliwy i w nim wszystko pęka. Wychodziłem więc z kina poruszony i ani przez chwilę nie miałem wrażenia, iż to efekt tanich chwytów reżysera, tak sobie analizując w środku by zrozumieć, iż jest to udany film o posuniętej do ostatniej granicy frustracji, ale też o presji musisz, powinieneś - przecież na Ciebie patrzą, od Ciebie oczekują, bo jak nie Ty to kto!
P.S. Zauważę jeszcze, iż znów udowadnia Ladj Ly, że potrafi kręcić zamieszanie w ciasnych pomieszczeniach. Oddać przekonująco zamętu nerwową atmosferę, choć dramatyzacja nie jest w jego myślę koncepcji najważniejsza, bowiem to raczej obraz z premedytacją kreowany by poruszyć, a nie sztucznie zbudować samo odczucie chaosu i jego specyfiki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz