poniedziałek, 23 stycznia 2023

All Them Witches - Baker's Dozen (2023)

 


Tak to sobie wymyślili, że przez rok równy będą serwować osobne single, wzbogacone klipem i grafiką, a na finał zbiorą je w jedną całość i jako longplay puszczą na fizycznym nośniku (zakładam) w świat. Przyznam szczerze, że co do tych szczwanych planów nie orientowałem się w nich przez dość długo i jeszcze w połowie roku zastanawiałem dlaczego na przykład to już szósty nowy numer w sieci, a żadnej wzmianki o długograju na którym miałyby osiąść, a że ja jestem fanem nuty w postaci albumu, więc obawy były, iż skończy się na klipach w sieci jedynie. Na szczęście jest jak jest i mogę słuchać czegoś takiego jak Baker's Dozen w formule płyty i jedynie mieć pretensję odrobinę, iż jednak finalnie jest to materiał nazbyt obfity, bowiem te 13 numerów to dużo jak na jeden odsłuch i mimo że każda z kompozycji fantastyczna, to chciałoby się zamiast po wybrzmieniu ostatniej czuć nadmiar dobra, do tego dobra chcieć natychmiast powrócić, album odtwarzając ponownie. Tym bardziej że nie widzę problemu aby z trzech instrumentali, w tym dwóch gruuubo ponad dziesięciominutowych śmiało zrezygnować czyniąc ich bonusami, a nie integralnymi fragmentami płyty. Uważam wciąż i uważałem już bowiem po wstępnym odsłuchu, że nic Baker's Dozen nie traci kiedy usunąć Slow City, Acid Face i Mama is a Shining Star. Dodam więcej - dodam że wymieceniem tych psychodelicznych kolosów krążek tylko zyskuje na atrakcyjności w postaci dynamiki i dramaturgii. W takiej formie Baker's Doze staje się z miejsca dla mnie najlepszym jak dotąd dokonaniem muzyków pochodzących z legendarnego Nashville, a przyznaję że niewiele mogłem wcześniejszym ich płytom zarzucić, więc poprzeczka ustawiona była bardzo wysoko. Teraz jednak wszystko w tej ograniczonej do dziesięciu indeksów konfiguracji mi pasuje, a i nie brakuje tutaj nic z tego z czym do tej pory ATW mi się kojarzyli. Kojarzyli bowiem z korzennym bluesem w formule żywego progresywnego (także w sensie uwspółcześniania) psychodelicznego rocka, z głębokim brzmieniem i instynktowną zręcznością w uwypuklaniu roli niuansu, dzięki czemu ich kawałki charakteryzowały się wysokim natężeniem i szeroką amplitudą doznań oraz szczegółowości zawartej w feelingu. Ponadto z kompletnie pozbawioną granic wyobraźnią muzyczną, a jednocześnie trzymającą się mocno wspomnianego bluesowego fundamentu we współczesnej elektrycznej interpretacji instrumentalnej i najzwyczajniej silnie poprzez właśnie wewnętrzne rozedrganie i kapitalny puls oddziałującą. Taki jest BD - subtelny i ciężki zarazem, skupiony na nastroju i skoncentrowany na smaczkach, tradycyjny i na nowo interpretujący szablony, ale także doskonale słuchalny, choć absolutnie nie wpadający w manierę przebojowości, gdyż chwytliwość rozumiana jest tutaj jako wypadkową transu w jaki słuchacz jest mimowolnie wprowadzany. Gdybym teraz porwał się na analizę poszczególnych kompozycji i te kompozycje ze sobą porównywał, to okazałoby się iż jedynym wspólnym dla nich mianownikiem jest ten blues archetypiczny, zaś wszystko inne co sprowadza się do aranżerskiej wyobraźni różni je od siebie, dzięki czemu nie ma mowy aby cokolwiek ze stawki ze sobą pomylić, kiedy nawet najbardziej klasyczne w niej bluesy (Blacksnake Blues i L'hotel Serein) bez względu na typowy senny rytm, są stylistycznie jakby z całkowicie innych bajek. Ta ich nuta wrze, coś w niej fascynująco kipi, a ja jestem zahipnotyzowany - czy to akurat leci bardziej klasyczna ballada (Tour Death Song), natchniony Fall Into Place, cudownie bluesowy blues (wspomniane), rozkwitający psychodeliczny Tiger's Pit, czy tajemniczo zatytułowany szamański 6969 WXL THE CAGE oraz inne im podobne lub (uprę się) jednak niepodobne pozostałe, ja odpływam w zachwyt. Za każdym razem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj