Irlandzcy mężczyźni, to od setek lat łażą do tych pubów i piją tego Guinnessa, bowiem to tradycja, jakoby rytuał świecki, podczas którego utwardzają szorstkie męskie przyjaźnie, gadając także, co może z lekka zaskakiwać na nie tylko typowo męskie tematy, bo niby oni poturbowani jak klify smagane wiatrem u wybrzeży ich wyspy ojczyzny, a jednak uduchowieni i myślący niby kategoriami praktycznymi, lecz przez pryzmat wrażliwości także. Nowy film człowieka przede wszystkim od obsypanych słusznie nagrodami Trzech billboardów za Ebbing, Missouri, to obraz na który niecierpliwie czekałem, bo McDonagh od zawsze popeliny nie wciska, a jego forma jak widać było wyraźnie, ostatnio jeszcze zwyżkowała. Zatem kurczowo trzymałem się przekonania, iż po hollywoodzkim dziele może śmiało nakręcić u siebie coś nawet jeszcze bardziej wybitnego, co ponownie w znakomitym warsztatowo i stylistycznie modelu łączyłoby smutek i rozrywkę - łzy śmiechu przebijające się przez łzy żalu i goryczy. Potrafi on bowiem jak niewielu tylko poza nim innych, wychwycić idealny balans pomiędzy dramatem, a mądrą komedią i nie przekroczyć granicy wzorcowo dawkowanej groteski. Duchy Inisherin przenoszą widza na małą wyspę u wybrzeży Irlandii, oferując idylliczne pejzaże i równie zjawiskowo uchwycone elementy architektury - znakomicie oświetlone, dzięki czemu na poziomie wizualnym Duchy to rzecz także wybitna. W miejsce powolnego zabijania czasu do śmierci, gdzie rytm życia wyznaczają powtarzalne codzienne wydarzenia i oczywiście zmiany w przyrodzie, a wielki świat historycznych przełomów będący w polu zasięgu wzroku jest jednak jakby w zupełnie innej rzeczywistości. Na poziomie alegorycznym Duchy są opowieścią o skonfliktowanej Zielonej Wyspie, z perspektywy małej społeczności i przemian w trudnej przyjaźni dwóch głównych bohaterów, o z pozoru może tylko tak różnych osobowościach, że ich wspólna koegzystencja praktycznie powinna być wykluczona. Z perspektywy natomiast poza alegorycznej są historią poczciwiny i myśliciela - niezbyt lotnego przyjaciela kogoś, kto posiada bogate życie wewnętrzne. :) Historią bardzo trudnej i fizycznie bolesnej przyjaźni dwóch upartych sukinkotów, bo pryncypiami dla nich honor i duma, szczególnie gdy przyrzekają publicznie - "bo niektórych rzeczy nie da się po prostu zapomnieć" i jak to dają do zrozumienia "to chyba dobrze". Dialogi są niestandardowe, bo i bohaterowie osobliwi, wspomniane poczucie humoru zaś z kategorii tego na początku może z lekka wzbudzającego konsternację, ale kiedy po chwili da się ponieść fali incydentów i specyfice klimatu, to wszystko gra i nie ma kręcenia nosem, nawet najdrobniejszego wiercenia w fotelu. Jest wtedy wzruszająco-poruszająca gra wraz z intelektualną pożywką, bowiem Duchy to nie tylko mnóstwo dobra w postaci ironicznego czarnego humoru, ale też co absolutnie nie zaskakuje, doskonała robota w sensie budowania kontekstu i rozczytywania psychologii człowieka w praktycznym ujęciu. Podsumowując, jak McDonagh ma pomysł i ma obsadę, to wszystko gra genialnie na wszystkich poziomach, gdyż człowiek ten potrafi z aktorów tak z pierwszego, jak i drugiego planu wydobyć maxa, a sam scenariusz ubogacić do poziomu wielopłaszczyznowego dzieła sztuki intelektualnej, w którym psychologiczne analizy sięgają akademickiego poziomu, a mimo skomplikowanej przyczynowości, są tak przejrzyste i łatwe do zrozumienia, że tylko kompletny troglodyta nie wychwyci z nich wartościowej puenty. Ja wychwyciłem i jestem z siebie dumny, a po zakończeniu seansu tak siedziałem i myślałem i było mi przykro, bo smutno, ale też w środku do siebie się jednak uśmiechałem czując satysfakcję, że o takich tragicznych w skutki jak etiologia konfliktu tematach, można gawędzić tak pięknie alegorycznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz