Filmowy klimat gotycki na medal wykreowany. Narracja szlachetnie klasyczna, dialogi literacko ubogacone i w puenty zdobne. Aktorstwo wycyzelowane, pod prawidła epoki urzekająco podciągnięte. Zagadka tajemnicza, twisty za każdym rogiem i jeszcze na koniec nawet na ostatniej prostej. Czy można mieć pretensje jakowe? Pretensje kiedy obraz we względnym skupieniu obejrzany, a sztuka warsztatowa w nim praktykowana tylko poprawna - tak niczego sobie, by nie daj Bóg mogła była ona straszliwie zepsuć wrażenie niezgrabnym przeniesieniem literackiego pierwowzoru na ekran odbiornika. Można pretensje mieć pomimo rzeknę! Bowiem szkoda że ktoś tak dobrze się zapowiadający i w praktyce udowadniający swój potencjał (przypominam: Crazy Heart, Out of the Furnace, Hostiles, Black Mass), ostatnimi dwoma filmami daje odczucie ambicjonalnego rozczarowania, bo ani Antlers ani The Pale Blue Eye, bez znaczenia na warsztatową biegłość ekipy zaangażowanej, nie zapewnia absolutnie rozwoju Coopera. Bielmo jest rzemieślnicze i bez wielowarstwowości czy głębi merytorycznej większej, niż tylko ta która mogła te dwieście lat wstecz robić wrażenie. To nie wina Coopera oczywiście, lecz autora powieści, który jakoby żył w epoce także powinien być zwolniony z odpowiedzialności, a że jest pisarzem współczesnym to winien pisać dla dzisiejszej, bardziej wymagającej błyskotliwości czytelników. Nie mam w sumie gigantycznych pretensji, ale uczucie tylko zawodu mnie po projekcji trapi, że mógł Cooper wziąć na warsztat tematykę z bardziej złożonym zapleczem psychologicznym i powinien sobie wprost podnieść poprzeczkę, niżby poprzeczkę obniżać. Jakby nawet nie podołał ambicjom praktycznie, to może wrażenie emocjonalne byłoby żywsze, niż to jakie pozostawia po sobie biorąc się za pracę nad konceptem bezpiecznym i ten koncept finalizując do bólu poprawnie.
P.S. Wszystko zaiście gra, da się bez drzemki obejrzeć i nie da się spaść z fotela (jak próbowałem powyżej dać do zrozumienia), ale muszę donieść, że dla Coopera i Bale’a to żadne pocieszenie, tym bardziej że obronną ręką oprócz speca od scenografii, to tylko Harry Melling wychodzi i bez jego żarliwych poetycko skalibrowanych i wygłaszanych kwestii oraz idealnego współgrania z wyobrażeniem osoby Edgara Allana Poe, połowa jeszcze dobrego wrażenia zostałaby tej adaptacji odebrana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz