niedziela, 1 stycznia 2023

Death Denied - Through Waters, Through Flames (2022)

 


Szczerze, bez wahania polecam rodzimy produkt sceny southern death-thrashowej - jakby to dziwacznie nie zabrzmiało. Zabrzmiało cokolwiek konsternująco i dyskusyjnie, bo jest rzeczą oczywistą, iż takie brudne energetyczne granie, to tylko "amerykańcom" oraz wbrew regule jeszcze Skandynawom (i może wyluzowanym Grekom) wychodzi prawie w stu lub w stu procentach wiarygodnie, bowiem bez przyrodzonej ojcom gatunku nonszalancji szarpanie strun w ciężkim rock'n'rollowym klimacie mija się z celem, a poza tym trudno przecież w polskich realiach językowych możliwości, wydobyć z "polskiego" angielskiego odpowiedni akcent. Tutaj jednak Death Denied mimo że nie sięga nieosiągalnego ideału, to jak na moje mało lingwistycznie obeznane ucho brzmi bardzo ok, więc w porównaniu zazwyczaj ze słabszą konkurencją należy ich wychwalać i to właśnie może nieco powściągliwie czy asekurancko, ale jednak czynię. Mnie się zwyczajnie podczas odsłuchu Through Waters, Through Flames morda szeroko uśmiecha i ten banan to nie jest reakcja szydząca z łódzkich "amerykańców", a reakcja wręcz przeciwnie - reakcja wyrażająca satysfakcję, że pomimo barier, to jednak można więcej niż przyzwoicie w naszym smutnym kraju właśnie po "jankesku". Jednak nie byłoby tak dobrego materiału bez pomysłu i żyłki do kapitalnego soczystego riffu i gdyby te wiosła trzymały we własnych łapskach tuzy światowe, to wszyscy ich wyznawcy nawijaliby entuzjastycznie, że taki nie przymierzając Zakk Wylde oprócz charakterystycznego i ostatnio niestety tak powtarzalnego, czy już zupełnie miałkiego zawijania gitarowego dźwięku, potrafił na nowo do własnej nuty wbić energetyczną świeżość. To chyba komplement dla ekipy Death Denied, że jakiś tam nieznany fan rocka i metalu czuje i pisze o tym, że ich muzyka mocniej na niego oddziałuje niż to co obecnie nagrywa legenda. Co będę owijał w bawełnę Through Waters, Through Flames jest fragmentami i w całości mega, bo dodatkowym atutem materiału jest absolutny brak wypełniaczy i tylko gdyby były większe środki na wyczarowanie w studiu dźwięku który miałby większą moc w znaczeniu głębi (miast suchych tonów, wolałbym tony tłuste), bo gdzieś pobrzmiewają echa produkcyjnych ograniczeń w tej materii, to byłoby "jak na Polaków" 10/10 lub sto na sto. W kwestii aranżerskiej natomiast brak absolutnie nudy, bo krążek mimo że wciśnięty w tą na początku zasugerowaną gatunkową niszę, w żadnym wypadku nie wypełnia znamion zamkniętego na szersze inspiracje, ale też nie wychodząc poza stylistyczne ramy i zawiera w sobie multum bardzo zręcznie wykorzystywanych pomysłów, których źródłem rewelacyjny słuch ludzi odpowiedzialnych za skomponowanie tych dziesięciu (mimo że patrząc przez "szkiełko i oko" dość innych), to spójnych ze sobą kawałków. Chłopaki czują się w tym amerykańskim sosie bardzo dobrze, ale jak zauważyłem dodają mu też co nieco więcej pikanterii (a może histerycznie łapią i się urozmaiceń, bo może one pomogą coś ruszyć?) i nawet zaskakujący klawisz zabrzmiał tu bezkolizyjnie, czy zamykający program i brawurowo spuentowany brzmieniem dęciaka hymn o bulgocących basem stonerowych proweniencjach i heavy metalowej epickości pobujał tak, że pretensji zero. Z jednej strony akurat w takiej nucie raz trzeba umieć w chwytliwość, dwa nie dać się tej chwytliwości zdominować, a Through Waters, Through Flames korzystając z bogactwa możliwości tak samo da się słuchać jako krążek imprezowy (potencjał przebojowy), jak i krążek ambitny (potencjał rozwojowy). Zamiast jednak toastu oraz typowego hurraoptymistycznego alleluja i do przodu, będzie kubełek zimnej wody, bo jak tu mówić o możliwościach i roztaczać przed Death Denied perspektywę podbicia nawet rynku krajowego, kiedy granie takie zeszło znów do głębokich podziemi, a szansa na jakiekolwiek wypłynięcie tej sympatycznej ekipy z garażu czy z piwnicy na bardziej szerokie wody bardziej niż nikłą, bo wiatr już żadnej podobnej kapeli przez kolejną dekadę czy więcej w żagle dmuchać nie będzie, bowiem przecież względny wzrost popularności estetyki skończył się te kilka lat temu, a teraz to jak ojciec smarkaczowi mawiał kiedy już po wszystkim było, to po ptokach. Z drugiej zaś strony, kto mi powie, kto z tej przecież mocnej desantowej ekipy polskich kapel około stoner-southern-rockowo-metalowych kiedykolwiek wypłynął? Jeśli DD nie mają roszczeń i nie mają złudzeń, a skupią się na kompozytorskim warsztacie, nie mitrężąc czasu na bajanie o karierze, to ja wierzę że nagrają w przyszłości za własne zaskórniaki jeszcze lepszą płytę, bo ta jest może mega, ale kto im broni aby przesuwać kolejne granice. Nagrają ją dla własnej satysfakcji, nie na potrzeby muzycznej branży reakcji, a te może w najlepszym wypadku dziesiątki czy (życzę im) setki empatycznych komunikatów zwrotnych podobnych mojemu, będą potwierdzeniem reguły, że fajnie jest - robimy to dalej dla siebie, a jak się komuś spodoba to też fajnie, ale lepiej żeby z tego był fun i może kilka ciepłych słów o ewolucji, niż jakieś wy****** w kosmos oczekiwania, bo gdzieś u fundamentu jeszcze tli się nadzieja na poklask gigantycznie szeroki. Oczywiście łatwo tak pisać, nie rezygnując na co dzień dla dobra zespołu z mnóstwa innych rzeczy, ale też jaki prawdziwy pasjonat przedkłada kwestie merkantylne nad emocjonalne doznania? ;) Polecam zatem ten produkt rodzimych pasjonatów. Polecam ja, rodzimy pasjonat, przekazując na wszelki wypadek znak pokoju wraz z sarkastycznym pozdrowieniem, iż nawet mi w sumie Was nie szkoda. :)

P.S. Dodatkowe punkty za wizualizer do Nocturnal i przede wszystkim klip do Behind the Surreal! Klip skromny, a jak widać nie złoty!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj