czwartek, 19 stycznia 2023

Iggy Pop - Every Loser (2023)

 


Uwaga, uwaga, poniżej głos w sprawie zabiera człowiek, który gigantyczną dyskografię Iggy'ego zna tylko pobieżnie, bowiem nie wpadł nigdy w łapska archetypicznego amerykańskiego garażowego grania, ani też jako smarkacz nie gustował w albumach wielkich legend nowej fali, właśnie na czele z takim Jamesem Newellem Osterbergiem Juniorem czy jego długoletnim przyjacielem Davidem Robertem Jonesem, dla wtajemniczonych znanym jako David Bowie. Jednako nie znając ich wszystkiego co muzyczne, jestem zdeklarowanym ich wielbicielem jako artystów niepokornych, którzy kładli podwaliny, rozwijali, poszukiwali i nigdy się nie ugięli, bo odwaga szła w parze z konsekwencją,  talentem, inwencją i też akurat zdolnością do wpędzania siebie w niekoniecznie dobre dla ich zdrowia problemy okołouzależnieniowe na przykład - a ich to nie zabiło. :) Stąd obydwie postaci systematycznie biograficznie studiuje i stąd także moje zainteresowanie ich bardziej współczesnymi muzycznymi dokonaniami, które tak się składa iż w obydwu przypadkach zdecydowanie wpadają mi w ucho. O Davidzie tutaj nie piszę, a nawijam o najnowszym krążku siedemdziesięciopięciolecioletniego Popa, który znów zbudował sobie nowy gwiazdorski skład instrumentalistów z nieodżałowanym, zmarłym w ubiegłym roku Taylorem Hawkinsem i jak w przypadku współpracy z Joshem Homme'm przy okazji bardzo udanego Post Pop Depression, nagrał materiał tak znakomicie słuchalny, jak ambitnie eksplorujący rozległe tereny pomiędzy punkową krzykliwością, a cohenowskimi pomrukami. Na solowych albumach Pop to muzyczny kameleon, lecz wciąż pomimo dryfowania po pop-rockowych rubieżach, trzymający wzrokowy kontakt z garażowym graniem i choć Every Loser dźwiękowo jest bardziej "radio friendly" w porównaniu z chwytliwym ale na swój ambitny sposób Post Pop Depression, to także mnóstwo w nim kompozytorskiej erudycji pożenionej z doświadczeniem grania rzeczy bezpośrednich i kompletnie pozbawionych pretensjonalności. W ogóle Every Looser jest jednocześnie eklektyczny i przywiązany do rockowej tradycji, a różnice pomiędzy numerami biorą się bardziej z kombinowania brzmieniami, a nie gatunkową żonglerką. Tak więc czy to Pop bardziej dynamiczny, z udziałem klawisza czy dominacją basu lub zgrzytliwego wiosła, bądź Pop na swój zawsze autorski wulgarny sposób uduchowiony, czy wręcz sentymentalny, prawie akustyczny, to zawsze Pop do bólu rockerski i szczery. Jak typa nie kochać, kiedy zero w  jego filozofii bycia hochsztaplerki, a głos wciąż jak dzwon kurwa potężny i teksty takie że no jprdl trudno się z tymi tezami i wnioskami nie zgadzać. Życzę więc "chłopakowi" jak najdłużej doskonałej kondycji umysłowej jak i równie mocno z nim kojarzonej tężyzny fizycznej i wracam z radością do odsłuchów, bo jak tu nie cieszyć się z obcowania z tak zgrabnymi rockowymi hitami, ze świetną historyczną wkładką, czasem wprost, a czasem pomiędzy wierszami. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj