W
trzech ostatnio mocno podziwianych filmach
Luci,
zawsze coś
mi odrobinkę
nie
pasowało
i musiałem
zawsze
ostentacyjnie
pokręcić
wąsem, choćbym
ogólnie
wyraźnie
widział
i wiedział,
że
to nietuzinkowy artysta stoi w tych przypadkach za kamerą
i ostateczny efekt jego pracy zostanie słusznie
przez kinematografię
pozytywnie zapamiętany.
Bones and All to jednak
pierwsza okazja bym zamknął
mordę
i nie czepił
się
tego, co w istocie zamierzonym celem Guadagnino i co zrealizował
w stu procentach, a że
ja mam wątpliwości,
bo bym tego tak nie chciał
widzieć lub moje poczucie estetyki jest inne, to już
naturalnie mój
problem, a nie zmartwienie świadomego
w stu procentach artysty w dziedzinie filmowej reżyserii. Guadagnino o
wyrzutkach, o autsajderach mi
się podoba bezdyskusyjnie, a nawet jestem wręcz zauroczony i
zahipnotyzowany wrażeniem pod obejrzeniu tego
nietuzinkowego, bo pięknego
horroru,
tudzież
jak kto woli
przerażającego
melodramatu,
bądź
neutralnie ubierając tą
formę w stylistyczne ramy (bo budzi ogromne kontrowersje) - niezwyczajnego
kina
drogi. Pokusa
- poczucie winy, natura - instynkty, przyjaźń - miłość!
Fizjologia - głód - mięso! Zmysły okiełznać - zaspokoić
potrzebę, ale też kochać namiętnie
do nieprzytomności. Taka huśtawka symboliczna
i
emocjonalna, lecz nastrój raczej konsekwentnie minorowy. Od
obrzydzenia i potępienia konsekwentnie
do
lekcji empatii w kierunku drapieżcy, który żyje dzięki zabijaniu.
Brutalna i sensualna baśń w której każdy detal, to prawdziwy
Olimp
sztuki wizualnej i od
strony TREŚCI
erudycyjna
PORCJA metafor opisujących Amerykę z perspektywy marginesu.
Krwawy
film
o miłości,
a jednocześnie
poruszająco-romantyczny
film
o zwierzęcych instynktach.
Teoretycznie
wszystko wskazywało
że
się
nie uda, a praktycznie wszystko udało
się
znakomicie. Pięknie brutalna, brutalnie piękna opowieść
przynosząca
refleksję,
poruszenia łzy i do kości
przeszywające
emocjonalne dreszcze. Coś
wielkiego, dla humanisty do ROZGRYZANIA perfekcyjnego.
P.S. Jaka Taylor Russell cudna (dałbym gdybym rozdawał Oscary), jaki Timothée Chalamet autentyczny i jaki Mark Rylace przerażający, to ja zdejmuję czapkę z głowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz