„Film z serii Na noże”, czyli wchodząc w skórę twórców - z dużą dozą pewności siebie jako producenci zakładamy, że posiadamy i nie zawahamy się użyć kury znoszącej złote jajka. Dość aroganckie - nieprawdaż? Dlatego byłem zdystansowany i z dystansem pierwotnym seans zakończony mnie pozostawił. Gdyż tak po pierwsze - to jest widowiskowe, aktorsko niezgorsze i połyskująco kolorowe, bowiem Rian Johnson w Glass Onion zabiera mnie w towarzystwie gwiazdorskiej obsady na grecką wyspę, gdzie detektyw Benoit Blanc ma rozwiązać zagadkę zainscenizowanego morderstwa. Bo dwa, to jest narracyjnie doskonale zmontowane i wprowadzone twisty są w stanie przez chwilę wywołać efekt wow, gdyż Johnsonowi z pewnością zależało aby nakręcić coś w klasycznej estetyce detektywistycznej prawdziwie innego, coś co sprawi, że widz zareaguje - oh, super, nigdy do tej pory nie oglądałem czegoś takiego - na marginesie oglądając coś takiego setki razy. Bowiem po trzecie finalnie jest do bólu standardowo, z mnóstwem oczywiście prób przełamania schematu - jednak tak długofalowo nieskutecznie, że wrażenie po nich ulatuje równie błyskawicznie jak się pojawia, pozostawiając li tylko jego tandetnie miałkie wspomnienie. To też (po czwarte i ostatecznie w rezerwie utwierdzające) naturalnie jest wartkie, od strony intrygi zgrabne, również fajnie przez rozpoznawalnego nawet w strefie podbiegunowej aktora opowiedziane oraz jakżeby inaczej merkantylnie motywowanym zmysłem speców od umasowiania dotknięte, ale w kategorii bawimy się w Agathę Christie, mimo że było o niebo lepsze niż ostatnie ekranizacje KLASYCZKI kręcone przez Kennetha Branagha, tak nieznośnie pro mainstreamowe, że wciąż po upływie doby myślę sobie, że bez startu do raz kapitalnie przewrotnej zagadki z Bodies Bodies Bodies i dwa, do ciekawszego i znacznie bardziej urokliwego i finezyjnego See How They Run Toma George'a. Także Glass Onion (w mojej maksymalnie subiektywnej i złośliwej opinii), to popisówka, może nie całkiem tania, ale jednak pod szerokie gusta publiczności spreparowana. Sklecona może zdecydowanie nie na kolanie, ale jednak ze składników wyguglowanych i tak dobranych, aby każdy widz mógł dojrzeć w niej coś co go ostatnimi czasy kręci i motywuje do jej zgłębienia (w towarzystwie zapewniającej szacuneczek) tematyki. Poza tym bez ducha, znośny jeśli nie rości się większych pretensji do smaku, ale produkt czekoladopodobny - z jakiejś tam w internetach wygrzebanej masy tłustej, który (nie wiem) ma jakieś ambicje, czy w końcu nie ma?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz