Doprawdy cudownie budująca to sytuacja, kiedy grupa o tak zaawansowanym stażu systematycznie wydaje kolejne albumy, a na nich brak jakichkolwiek oznak osłabienia werwy czy przede wszystkim obniżenia jakości. Nie zakładałem może kierowany dotychczasowym doświadczeniem, że Deftones radykalnie obniżą loty, czy dość wyraźnie omsknie im się teraz noga, ale gdzieś węszyłem, że sytuacja zmusi ich do wprowadzenia pewnych modyfikacji, które to względnie znacząco wybiją ich z rytmu nagrywania krążków o przyjemnej chwytliwości rejestrowanej już od pierwszego odsłuchu. Tego sobie po cichu życzyłem (obawiając się przy okazji, że coś się przy tym manewrze posypie) i jak się okazało tego wyczekiwanego (bez słabości na szczęście) akurat Ohms jest przykładem. Przykładem ogromnej dojrzałości kompozytorskiej i trzeźwego spojrzenia na sytuację, ale również gigantycznej intuicji oraz wciąż niepomiernych pokładów twórczej wyobraźni. Nawet jeśli wszystkie albumy z ery zapoczątkowanej Diamond Eyes darzę wielce emocjonalnym ubóstwieniem, to właśnie charakterystyczny dla powyższego okresu trend umelodyjniający może na dłuższą metę powodować znużenie, a na pewno (tak jest u mnie) tęsknotę za większym wpływem nieoczywistości na muzykę Amerykanów. Rad jestem zatem, iż Ohms nie od razu kupuje słuchacza, a pierwsze refleksje zaczynają się od słów - "jeszcze nie przetrawiłem, nie wkręciłem się ale czuję tutaj potencjał". Jeśli więc najnowsza produkcja ekipy ekspresywnego Chino Moreno nie jest tak w pełni tym czego oczekiwali młodsi fani, to z powodzeniem może być tym czego oczekiwali fani weterani, marzący o spójnym ożenieniu szorstkiego i energetycznego charakteru z hipnotyzującym walorem ciągnących się transowych motywów, podlanych dla zwiększenia atrakcyjności niebanalną chwytliwością. Ponadto pomysł na wykorzystanie (w sumie uwypuklenie) syntezatorowych brzmień w najbardziej ascetycznej formule prostych akordów, jest krokiem który nadał deftonesowemu stylowi poniekąd potrzebnej świeżości i jednocześnie zrobił świetną robotę, jako nawiązujący do wcześniejszej ich twórczości jedyny w swoim rodzaju dla sceny post nu metalowej atrybut rozpoznawalności. Kiedy startowe odsłuchy przed szereg wyrzuciły faworytów (oprócz promowanych już wcześniej singli stawiałem na The Spell of Mathematics oraz The Link is Dead), to dalsze eksplorowanie poziomów zaawansowania wszystkich numerów nakazało uznać, że nie ma tu kawałków lepszych i gorszych. Są wyłącznie świetne, chociaż czasem o dość różnych obliczach. Po prostu brawo k**** za wszystko!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz