Marka
Lechkiego jako ciekawego reżysera wciąż doskonale pamiętam, ale to wspomnienie sprzed aż dziesięciu laty, bo
wtedy premierę miał ostatni dotychczas jego długi metraż. W międzyczasie jak
właśnie doczytuje poszedł w seriale i jak sam nie mam wiedzy, a wiedzę pożyczam
teraz od zainteresowanych, były to całkiem zacne produkcje. Jak sezonów Paktu i
Bez Tajemnic nie znam i zapewne z braku możliwości zmieszczenia w harmonogramie
dnia wszystkiego co chciałbym zmieścić nie sprawdzę, tak Interior obowiązkowo
przez maksymalnie subiektywny ogląd musiałem przefiltrować i z tego co wychwyciłem,
wydestylowałem teraz poniższe krótkie niby résumé. ;) Historie dwie, historie proste,
natomiast ich wymiar psychologiczny jak wypada w kinie naszym rodzimym złożony
i jako temat wdzięczne do analizy, a i przesłanie aż zanadto zakamuflowane to głębokie.
Klimat surowy, zdecydowanie dołujący, jak to w polskim kinie z ambicjami na
tyle przyciężkawy by poczuć ochotę na zapicie egzystencji bólu. Innymi słowy
propozycja dla widza gustującego w obserwacji małych życiowych ludzkich dramatów
podniesionych do wysokiej potęgi, by otrzymać finalnie śmiertelnie poważne osobiste
tragedie. A że ja takie niebezpieczne balansowanie na granicy artystowskiej
porażki (jeśli się szczęśliwie twórca nie potknie o własne pantofle) na ekranie szanuje, to dziewięćdziesiąt minut projekcji przyjąłem na klatę bez narzekania,
mimo iż przekonanie o małym rozczarowaniu, nie ukrywam musiałem w sobie
zduszać.
P.S. Dwie irytujące rzeczy w całej ambicjonalnej dramaturgii obrazu były jednak nie do zduszenia. Fatalna produkcja dźwięku, jako strasznie męcząca podczas niemal każdego seansu stała bolączka polskich kinowych produkcji oraz te niby hipnotyzujące mozolne ujęcia, podbite dla efekciarstwa nutą. Lechki nie bardzo "w nie umie" - nie jest gość Xavierem Dolanem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz