"Temu Panu Gregu" się wyraźnie do oczekiwanych komplementów spieszyło, bowiem ku zaskoczeniu wszystkich pochwalił się oficjalnie całością materiału z debiutanckiego longa aż trzy tygodnie przed jego zaplanowaną premierą. Stąd recka na bloga frunie znacznie przed czasem, wbijając się na strony jeszcze w miesiącu październiku, a nie jak zakładałem pierwotnie tuż po minorowym listopadowym święcie. Mam przed sobą teraz bandcampową wersję Child Soldier: Creator of God i nie czekam naturalnie na wydanie nośników fizycznych, by własne wrażenia spisać. Faktycznie to jestem intensywnie obcowaniem z tymi aż piętnastoma kompozycjami podniecony, więc konieczne jest pozbycie piętrzących się pokładów emocji :) Greg Puciato jako postać wielce utalentowana i jego ekscytująca działalność na muzycznej scenie jest szczególnie przeze mnie śledzona, zatem każde rozczarowanie przeżywałbym głęboko i rad jestem, iż Child Solider mnie akurat depresyjnych doświadczeń oszczędza. Pierwsze co słyszę to to, iż z żadnymi wielkimi precedensami za sprawą solowego debiutu Puciato do czynienia nie mam. Innymi słowy ten zacny wokalista nie wjechał tu na nieutwardzony grunt, a dość zachowawczo, zasadniczo wszystkie numery osadził w znanej dotychczas z funkcjonowania w kilku projektach stylistyce. Można by bez oporów napisać, iż pomysły zawarte w programie omawianej płyty śmiało porozdzielałby pośród The Dillinger Escape Plan i The Black Queen i brakłoby tylko takich, które podrzuciłby partnerom z Killer Be Killed. Kompozycja tytułowa Fire for Water, Deep Set, Do You Need Me to Remind You oraz Roach Hiss znakomicie odnalazłyby się na kolejnym albumie tego pierwszego - gdyby oczywiście on powrócił, a Temporary Object, Fireflies, You Know I Do, Through the Walls, Heartfree i September City powinny zaś zostać przytulone na potrzeby TBQ. Tylko intro w postaci Heaven of Stone wychodzi poza ramy, jak i Down When I'm Not, które winien sprzedać koledze Benowi Weimanowi, aby ten z wokalem Williama DuValla wykorzystał go podczas wymarzonej przez te mądrości piszącego sesji drugiej płyty Giraffe Tongue Orchestra. Jednak to, co uznaje za wisienkę na niewątpliwie dobrze nasączonym torcie, to raz A Pair of Questions - kompozycja, która udowadnia iż Puciato genialnie odnalazłby się też w neo progresywnej niszy oraz Evacuation, które natomiast pozbawione wokalnej ekstremy w swej syntetycznej formule, umówmy się zabrzmiałoby fantastycznie jako kawałek The Black Queen, a w zaprezentowanej tutaj aranżacji wychodzi jednak nieco poza dotychczasowe ścieżki eksplorowane przez Grega. Podsumowując (bo się rozpisałem) słucham powyższych kompozycji prawie od tygodnia i jestem zarówno formą muzyczną i wokalną usatysfakcjonowany, a chwilami nawet rozentuzjazmowany, lecz mam też jedną tylko zasadniczą wątpliwość. Sprowadza się ona do pytania czy, aby ten rozstrzał stylistyczny nie odbija się na spójności albumu? Czy, aby spore grono fanów nie przerzuca indeksów? Jedni tych "dillingerowych" inni tych "queenowych"! A może ja bezpodstawnie nie wierzę w eklektyczne gusta jednych i drugich? Albo spodziewałem się, iż decyzja związana z wydaniem krążka solowego niesie ze sobą świadomość Puciato, iż dysponuje materiałem innym, świeżym, zaskakującym?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz