sobota, 2 grudnia 2023

Zielona granica (2023) - Agnieszka Holland

 

Coraz słabiej (jak to starszy człowiek) znoszę filmy, które mocno emocjonalnie na mnie oddziałują - filmy może nie do końca wprost będące szantażem emocjonalnym, bo takie jeśli mam podejrzenie poparte dowodami, raczej z marszu odrzucam, ale obrazy które mocno serducho obciążają, nie czyniąc tego w nieakceptowalnym logopatologicznym jednoznacznym tonie. Zielona granica z początku, kiedy wchodziła już czas jakiś temu na kin ekrany mogła się kojarzyć z tym słabym, bo wprost określającym sposób spostrzegania percepcyjnym pogłosem, jednak wysokie noty u osób których nie podejrzewam o podatność na manipulację, uspokoiły mnie, szczególnie że twórczości Agnieszko Holland nie odbieram wyłącznie jako zawsze trafionej i stuprocentowo pewnej, że mogę się tak z punktem widzenia identyfikować, jak stroną artystyczną zmysły sycić. Poza tym (bądź M uczciwy!) jak mógłbym zignorować produkcję, która tak ogromną dyskusję często na poziomie dna rozpętała i co któryś (może i co czwarty dorosły) nawet Polak ją obejrzał, a każdy POLAK miał swoje własne, ekstremalnie osobiste zdanie w temacie! Zasiadłem więc do tego doświadczenia znając już obecnie lekko przyblakłe konteksty sprzed miesięcy kilku, zatem napisać wstrząśnięty silnie tak samo jak odrobine rozczarowany mogę, że serce mnie boli i jako człowiek dumny jestem, jeszcze kompletnie zobojętnieć na ludzki los nie zdążyłem, choć być może jedno wrażliwość na sztukę, gdzie społeczne zjawiska i ich echa dalsze lub bliższe bolą, a co innego skonfrontowanie się z tematem w surowych warunkach realów, bez czynnika artystycznie stymulującego. Agnieszce Holland pomimo pewnych potknięć (o jakich na końcu) myślę jednak udało się zarówno stworzyć obraz na poziomie wizualnej sztuki w miarę wysokim oraz też tak przybliżyć człowiekowi człowieka z krwi i kości, usunąć dystanse kulturowe i opanować strach, jak i pokazać rzeczywistość z różnych i niekoniecznie nabrzmiałych wyłącznie od stereotypów stron barykady. Bez większego tak mitologizowania, spłaszczania, tudzież popadania w histerię gigantyczną wynikającą z naturalnego stawiania się po oczywiście indywidualnej ze stron. To szanuje niezmiernie u artystów, że nie zawsze tylko i wyłącznie subiektywnie przestrzeń interpretowaną kreślą, ale nie unikając forsowania własnych poglądów, nie zaburzają perspektywy nimi jedynymi, a patrzą dla dobra intelektualnego rozwoju na całokształt ze stron wielu, wiedząc co oczywiste że punkt widzenia zależny od miejsca spoczynku zadka osobistego, ale też moralność jest uniwersalna, a etyka stała - trzeba tylko ludziom mądrze oczy otworzyć, a nie wkładać im na siłę paluchy do oczu. Technicznie Zielona granica nakręcona została bardzo sprawnie, aktorsko trudno mieć uwagi, ale też gdyby nie temat mocno kontrowersyjny, to nic więcej ponad szablonowości warsztatowej nie uświadczyłem. Ponadto wycieczki w kierunku ikonicznych dzieł (scena przenoszenia przez rów) oraz budowanie klimatu represji niczym z kina wojennego (między innymi też scena przenoszenia przez rów), także symboliczne ujęcia (rodzina siedząca na krawężniku pod grafiką z unijnymi gwiazdkami czy Ojcze Nasz podczas kontroli policyjnej), to tak dobre pomysły w zamyśle, ale gdzieś w języku filmowym Holland uderzające nazbyt dosłownie, bez subtelności o jaką takie manewry w kinie ambitnym błagają. W najistotniejszej jednak treści cierpienie uchodźców na pierwszym planie, ale i przeżywane psychiczne katusze co bardziej wrażliwych pograniczników, równa się potworne obciążenie dla widza, po to aby uruchomić empatię dla ludzi odartych z godności, jednostek którym przetrąca się kręgosłupy, w obu kategoriach grup wykorzystywanych cynicznie do walki politycznej. Bardzo boleśnie o całokształcie powyższym, po to aby naturalnie wywołać określone reakcje, uświadamiając, iż jeśli się o danym problemie milczy, to nie znaczy że ten problem znika, czy nic w ogóle poza naszym wzrokiem złego się nie dzieje. Stąd uważam ta histeryczna reakcja na ten wyrzut sumienia, bez względu na skomplikowane rzeczy sedno, film Holland uznaję za potrzebny, być może jednak idealnie w moment politycznie dla przyszłości kraju nie trafiony. Nie znaczy to że nie mam uwag, bo uwagi mam, a największa i jedyna o jakiej w tym za długim tekście wspomnę, to sytuacja która wprost oddziałuje na odbiór tej historii, że pomimo uniknięcia wprost etykietowania i naznaczania przez pryzmat zachowań i postaw, to znów postaci u Holland straszliwie są u fundamentu stereotypowe i sama reżyserka nie posiada dobrej ręki czy to do ich samodzielnego tworzenia, czy wybierania portretów przygotowanych dla niej przez autorów scenariuszy. Nie oszukujmy się i apeluję o to stanowczo, aby przestać w takim razie w środowisku anty pisreżimowym udawać, że w sumie Holland to nie prześlizguje się tylko po temacie. Film bardzo ważny, refleksje potrafiący wywołać, ale do miana dzieła intelektualnego lub zmieniającego światopogląd jemu daleko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj