Najbardziej świąteczny film z tych nie bezpośrednio świątecznych, bo oto przed Państwem w gorączce przygotowań, pomiędzy postawionym na płycie indukcyjnej czy gazowej jedną patelnią, a drugim garnkiem głęboko humanistyczna przypowieść o rodzinie, choć w żadnym razie opowieść standardowa, gdyż odpowiedzmy sobie na początek na jedno podstawowe pytanie - kto zna choć jedną wielopokoleniową rodzinę muszelek, albo zna choć jedną muszelkę z którą miał przyjemność pogawędzić na najbliższe sercu tematy? Kto? ;) Nie przypadkowo zostawiłem sobie tą projekcje na czas konkretnie tuż tuż przedbożonarodzeniowy, kiedy eksploduje teoretyczna i jednogłośna dyskusja o rodzinnych wartościach i wpływie wspólnoty na kondycje emocjonalną istoty - jakąkolwiek by nie była. Kiedy każdy kto nie chce być odbierany jako zgorzknialec kłapie dziobem o tej całej miłosnej wzajemności, empatii i najogólniej cieple ogniska domowego, przy którym można się skutecznie ogrzać i znaleźć równowagę po codziennej konfrontacji ze stresogennym oddziaływaniem obowiązków wynikających z przetrwaniem w obliczu świata zewnętrznego. O tym całym najzwyczajniej wsparciu i zrozumieniu jakie mieszka w czterech ścianach zajmowanego lokalu, bez znaczenia czy jest to luksusowa rezydencja nabyta ze środków zakamuflowanego pochodzenia, bardziej skromna willa wypracowana dla odmiany uczciwie, czy z drugiego bieguna jakieś tam M coś w dzielnicy sypialnej, lub w najgorszym wypadku przydział komunalno-socjalny, a źródłem wspomnianej cudowności człowiek za ten klimat konieczny dla harmonii psychicznej odpowiedzialny - opowiada pokrótce, gdyby żartobliwie spuentować dziewięćdziesięciominutowy wywiad rzeka z Marcelem Muszelką. Odrobine bardziej drobiazgowo, a przede wszystkim poważnie natomiast analizując płynącą z rozważań Marcelka wartość, to w rzeczy samej jest ona o bliskiej przyjaźni w atmosferze dramatu samotności oraz o trosce wynikającej z poczucia obowiązku opieki i wzajemności. Niezwykle bliska serduszku historia bardzo prosta, lecz niby traktująca o oczywistościach, to jednak podana w sposób niebanalny i tak jak od ponad miesiąca w telewizjach wszelkiego rodzaju bombardowanie kinem familijnym trwa w najlepsze, to Marcel Muszelka i jego pełne doskonałego humoru i szlachetności refleksje zmiatają je wszystkie z powierzchni, bo nie epatują wyblakłymi frazesami, a przemawiają konkretem i odnoszą się do sedna, a poza tym cała oprawa wizualna filmu jego przyjaciela Deana jest gustowna i ja to szanuję, chociaż niewiele w sumie to co zobaczyłem w moim przekonaniu o tym co jest, a być powinno zmieniło. Ale JA jestem JA i to że kiedy się szeroko uśmiecham, to niekoniecznie jestem szczęśliwy, a jak mam powody do praktycznego zadowolenia, to raczej z zasady słabo po mnie widać że tryskam radością i nadzieją!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz