Czwóreczka w dyskografii Entombed w moim płytowym życiu równa się dość zawiła historia. Wydana zaledwie rok przed Same Difference, a będąca w skrótowym, lecz nie kompletnie niezgodnym z rzeczywistością spostrzeganiu kontynuacją kultowej Wolverine Blues, tyle że pojawiająca się na rynku dopiero po długich czterech lat od premiery rzeczonej. Przyjmując zatem retorykę powszechną, to To Ride, Shoot Straight and Speak the Truth była opóźniona, lecz brzmiała podobnie do poprzedniczki, a nie wydaje mi się by produkcja była podobna, bo ja wyraźna różnicę w wykręconym dźwięku pomiędzy nimi słyszę i być może to powoduje, że tak jak Wolverine Blues uwielbiam, to z jej następczynią zawsze miałem pod górkę. Pragnę w tym miejscu zaznaczyć, że w moim przekonaniu pomimo przeczącej sugestii wyraźnej w tytule, więcej w aspekcie tak brzmienia jak formy wspólnego ma paradoksalnie album z 1993 roku z krążkiem z 1998 (Same Difference), ale też te numery które posiadają znacznie bardziej klarowne konstrukcje (bo jednak wydany na jesieni 1997 roku album jaki poddaje w tym miejscu głównej refleksji zawierał indeksy uderzające z tożsamą dla charakterystycznie melodyjnego, bardzo brudnego rocka siłą), to jednak nie były to akurat kompozycje określające najtrafniej charakter To Ride, Shoot Straight and Speak the Truth. Są tutaj przedstawiciele fajnego flowu w typie wałka tytułowego, miażdżąco mocarnego They i kapitalnie death'roll'owego Damn Deal Done, które gdyby wbite zostały w program Same Difference odnalazłby się tam wybornie, jak i Boats, Somewhat Peculiar czy Like This With The Devil, które z kolei mam wrażenie że tak samo pasowałby do wspomnianego, jak urozmaiciłby i tak znakomity Uprising. Reszta numerów to jednak nie bujające groove'm death metalowe rockery, ale sunące na pełnej k***** punkiem zainfekowane ciosy, pośród jakich usłyszeć też można ten eksperymencik w postaci DCLXVI, zmieniający kompletnie w połowie płyty jej klimat - dodający aury mroku i tajemniczości, jednak nie wiem czy potrzebnie. Nie w tym motywie tkwi jak domniemam mój dystans do czwóreczki, a dostrzegam go raczej w jakimś bałaganie czy chaosie, a może nie do końca odpowiedniej pewności jaka być może istniała co do wartości całego materiału, który przecież kopie solidnie i nie można by mu zarzucić, chociażby ktoś nie potrafił go słuchać, iż jest zrobiony na odwal się. Ja mimo to nie czuję całościowo chemii z To Ride, Shoot Straight and Speak the Truth i żałuję, iż wymienione bujające zdrowo kompozycje nie znalazły się w zasugerowanym powyżej towarzystwie, a program omawianego krążka nie ograniczył się do siarczystego wygaru w postaci mini albumu. Wiem że wówczas spięcia na linii grupa wytwórnia istniały i że Szwedzi próbowali ewakuować się z wytwórni Digby Persona - jak widać jeszcze wtedy nieskutecznie. Stąd ta czteroletnia przerwa pomiędzy Wolverine Blues, a To Ride... i chyba promocja słaba, bo jak dokładnie kojarzę zupełnie różne okoliczności wydania Same Difference, to rzeczona wyszła bez większego rozgłosu i trochę miałem przez chwile takie wrażenie, że nic w tym 97 roku w kategorii studyjny Entombed się nie pojawiło. Wciąż w sumie uważam jak napomknąłem, iż lepiej by było gdyby bezpośrednio po kapitalnej Wolverine odnotowana jako long została Same Difference i ewentualnie jakiś format mniejszy, w jaki przecież Entombed u początków często z sukcesem celował, niżby takiego czternastoindeksowego longa, jaki zawartością bardziej pasowałby do zbioru materiału nieopublikowanego, w sensie takiego co na studyjne produkcje się nie dostał, bo czegoś mu uznaję zawsze w kategorii spójności brakowało. DCLXVI: To Ride, Shoot Straight and Speak the Truth w sumie obiektywnie zapewne nic nie brakuje prócz może jednolitej tożsamości, ale też ja oczyma wyobraźni widzę sugerowany mini i sześć najbardziej bujających kawałków w innym towarzystwie. Upieram się iż w przypadku tego krążka większej spójności mu potrzeba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz