Jedyneczka była bardzo in plus zaskoczeniem i należy docenić ten mój gest z przyporządkowywaniem do tytułu komplementów, szczególnie że ja tych wszystkich polskich komedyjek współczesnych to nie tego (to-tal-nie) i w tym miejscu historia opowieści o dwóch mamusiach i dwóch tatusiach przez wybory ich potomstwa skojarzonych powinna się skończyć i nikt chociażby pokusa finansowa była gigantyczna robić z Teściów czegoś na podobieństwo powielanego Kogla Mogla, który jakimś fartem (może to ta sama ekipa produkcyjna dokonała cudu) w dwóch archetypicznych odsłonach jest złotem i jak się na to złoto po raz setny wciąż patrzy - ech, ach. Zachowuję przekonanie o niepotrzebnym sikłelowaniu, nawet w sytuacji zadyszania się podczas śmiania przy okazji oglądania Teściów dwójeczki, bo te dialożki, to takie wypucowane jak na wymagania multipleksowego widza, a że ja częściej zanosiłem się śmiechem przez to przekraczanie granic dobrego smaku w posługiwaniu się najbardziej stereotypowymi stereotypami, to ja nie mógłbym chyba nazwać się mulipleksowych przybytków fanem i to mój problem, że mam z tym problem. Ambaras jednak w przypadku Teściów nie taki wyolbrzymiony jakby moja histeria wskazywała, bo bawiłem się fragmentami doskonale, a zasługa w rozbawianiu mnie (i bez ironii w tym co napiszę), w dwojgu aktorów, a najbardziej w Izabeli Kunie, która najzwyczajniej chyba taka jest w życiu jak tutaj w filmie, bo tak dobrze udawać, to myślę się nie da i także rzecz oczywista Adama Woronowicza, któremu z kolei jak zawsze do twarzy kiedy tak po swojemu pajacuje udając nie siebie dla odmiany. Ostaszewska natomiast spoko ale bez fajerwerków i przyznaję że chłodne spojrzenie na jej aktorstwo, to nie tylko wina Teściów, gdyż tak już mam że rzadko się ekscytuję gdy na jej popisy patrzę. Natomiast ten młody którego pamiętam z bardzo dobrej roli dramatycznej w ostatniej produkcji na podstawie powieści Tyrmanda, wypada raczej koślawo komicznie, mimo że nie jakoś straszliwie blado w stosunku do tego czego oczekiwałem. Nie miałem bowiem wątpliwości, iż nie jest to aktor uniwersalny, a raczej jednowymiarowy, więc pewność że bez komediowego talentu pod okiem nijakiej reżyserki nie eksploduje była niemal stu procentowa. Sporo w scenariuszu siłowych rozwiązań oraz suchego na stówę więcej niż poprzednio i mniej zajebistego dramatyzmu którego na jedyneczce było po koreczek, a który decydował o sile komediowego rażenia. Pośród suchego co nieco fajnego można znaleźć i wraz z tandemem Kuna/Woronowicz przetrwać około 95 minut, bo to co jednak odwala Ostaszewska z Kulmem, to chwilami żenada w rodzaju "nie mogę na to patrzeć - spuszczam wzrok, zmieniam kanał". Gdybym wyrażał się odrobinę pokrętnie, to prawda jest taka, że wiedziałem iż zrobią to tak że ze mną nie będzie to miało szansy się zaprzyjaźnić i że jak pisałem iż dużo się śmiałem, to więcej z kompletnie nieporadnej sztuczności większości z obsady oraz scenariuszowej mizerii i słabych dialogów, z tylko pojedynczymi w miarę dobrymi scenami, wyłącznie powtarzam obsadzonymi Kuną i Woronowiczem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz