środa, 13 grudnia 2023

My Left Foot: The Story of Christy Brown / Moja lewa stopa (1989) - Jim Sheridan

 

Zasłużone wyróżnienie w postaci nominacji dla Daniela Day Lewisa, choć Oscar myślę niekoniecznie w ówczesnej stawce z Robinem Williamsem, Tomem Cruise'm czy Morganem Freemanem jednoznacznie należny. Jednako bez względu na subiektywne opinie dał Daniel niewątpliwie popis warsztatowy oraz wykazał się znakomitym zmysłem obserwacyjnym, aby tak autentycznie oddać mimikę i ruchy ciała pierwowzoru w osobie Christy’ego Browna. Człowieka dotkniętego kalectwem fizycznym, wychowanego w ubogiej ale uczciwej i dumnej wielodzietnej robotniczej rodzinie z Dublina. Przysposabianego do dorosłego życia w atmosferze surowych zasad przez ciepłą kochająca matkę oraz ojca na zewnątrz twardego i wymagającego, ale też silnie z nim emocjonalnie związanego (jeśli to nie jakieś wybielanie). Oklaski zatem zasadne dla Daniela - przyszłego niekwestionowanego wzorca konsekwentnego budowania swego aktorskiego emploi za zinternalizowanie całej gamy zniuansowanych ale i bezpośrednich cech fizycznych i osobowościowych malarza amatora, cierpiącego na porażenie mózgowe, który posiadając pełną świadomość ograniczeń (gdyż w jego popsutym ciele mieszka intelektualna bystrość), emocje nie tylko przenosi na obrazy malowane tytułową lewą stopą, ale też niekoniecznie dobrze radzi sobie z nimi w kontaktach z otoczeniem. Historia dramatyczna i poruszająca ogromnie – rzewna u fundamentu, lecz zachowująca pomimo swojego charakteru wzruszającego trafiony balans, bowiem poprowadzona harmonijnie tak z dramatyczną jak i zabawnie ciepłą nastrojowością. Oparta na biograficznej książce bohatera, zrealizowana z drobiazgowym odtworzeniem klimatu miejsca i czasu, w nieco teatralnym bo raczej skromnym klimacie - te domy, te uliczki, wreszcie Ci ludzie żywcem wyjęci ze środowiska. Może nieco ograniczona budżetowo, ale kapitalnie dzięki temu przybliżający ducha niezwykłego postaci, jak i jego ludzkiego otoczenia, z naciskiem na wspomniany robotniczy sznyt dzielnicy.

P.S. Ten Jim Sheridan to zaczął z wysokiego C całą tzw. „trylogią irlandzką” i dołożył jeszcze podobno (nie widziałem, czytałem o niej) równie dobrą opowieść autobiograficzną, a potem chyba coś się zacięło i nie wiem, może lepiej żeby od tamtej pory zajął się czymś innym, bo zdarzały mu się realizacje zdecydowanie wstyd przynosząca dla kogoś kto w bardzo późnym, ale jednak w debiucie przytulił osobiście oscarowe nominacje i pomógł dwie aktorskie zgarnąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj