sobota, 31 sierpnia 2013

Volbeat - The Strength / The Sound / The Songs (2005) / Rock the Rebel / Metal the Devil (2007) / Guitar Gangsters & Cadillac Blood (2008) / Beyond Hell / Above Heaven (2010)




Przy okazji nowego krążka duńskich miłośników zmetalizowanego rockabilly, postanowiłem zwięźle ich dorobek spisać, udając się w krótką podróż obrazującą moje z nimi relacje. A zaczęło się wszystko w 2007-ym roku na miesiąc przed przyjściem na świat córy mojej, w okresie naznaczonym nie wyłącznie radością z tym wydarzeniem związaną, gdyż tragedia w środowisku mi bliskim silnie naznaczyła z tamtego czasu wspomnienia. To niezwykłe jak muzyka przyciąga echa przeszłości, jak silnie wiąże się z istotnymi zdarzeniami. I pomimo, iż dźwięki Volbeat do ponuro-depresyjnych nie należące, intensywnie wbiły się podświadomie w obrazy dramatyczne jakie pośrednim mi udziałem. Złość we mnie wzbiera na myśl jak łatwo gaśnie ludzkie życie, jak detale mogą wpływać na losy człowieka i jego otoczenia. Truizmem oczywistym, że póki mamy szanse by z niego korzystać, robić to powinniśmy stąpając po wątłej granicy między spełnieniem, a odpowiedzialnością, poczuciem bezpieczeństwa, a ryzykiem. Kur** takie życie! Rock the Rebel/Metal the Devil tym dziewiczym albumem w przyjaźni z Volbeat był się stał. Wtedy to ta na wskroś oryginalna mieszanka wkręciła mnie w tryby swoje intensywnie, słuchałem jej niemal w zapętleniu, szczególnie kiedy autem podróżowałem. Piękne to bezpretensjonalne wbicie się w konwencje kiczowatą było, szczególnie iż te zaśpiewy Poulsena manierą króla rocka przesiąknięte, stąd elvisowe skojarzenia z uginaniem zgrabnych kolanek płci pięknej. I taka to w ogólności muza jest - imprezowa, skoczna, czasem bardziej chropowata innym razem o balladowym zacięciu czy niemal popowej melodyce. Fajna zwyczajnie - takie tu określenie najcelniejsze się wydaje. Zachęcony do zabawy z duńskim akompaniamentem sięgnąłem po wcześniejszy krążek jakim The Strength/The Sound/The Songs z 2005-ego roku, gdzie więcej zadziornej często nawet thrashowej zadymy było - znaczy się mniej presleyowego pudru i brylantyny, a przewaga skóry i ćwieków. Jedyny problem z płytką tą to produkcja sucha do rozwiązań z lat 80-tych nawiązująca, a że ja takiego bzycząco-trzeszczącego soundu nie jestem amatorem, to też przeszkadza mi ta subiektywnie postrzegana wada w najwyższej ocenie albumu. Pomimo tego w stanie jestem docenić same kompozycje, bardzo udanie eksploatujące ciekawe, często ugorem współcześnie leżące obszary, a taki Pool of Booze, Booze, Booza z kapitalnie klimat oddającym klipem, to alternatywy hicior niezaprzeczalnie. Było wstecz, teraz w przód wyrywam, a tam będący pójściem za ciosem już w 2008 roku Guitar Gangsters & Cadillac Blood. Krążek w którym wszelkie odpryski i zadziory ciężkiej wagi jakie jeszcze na dwójce z jedynki sporadycznie egzystowały zanikły, miejsca ustępując połyskującej rockowej estetyce dając nadal finalnie atrakcyjny efekt. Tamtego czasu także korzystając z okazji na gig Duńczyków do Grodu Kraka z małżonką się wybrałem i świetnie spędzony czas to się okazał. Koncert żywiołowy z ekstra kontaktem z publicznością, bez napinki czy pozerki. Soczysty gitarowy wygar z przebojowymi, chóralnie śpiewanymi refrenami, nie tylko dla ozdoby butelkami Jack'a Daniels'a na scenie, zadowolonymi widzami i uśmiechniętymi muzykami. Taka esencja dobrej zabawy, przekrój wiekowy spory gromadzącej, bo i z brzuchami wielkimi weteranów koncertowych jak i z rodzicami dziesięciolatków można było spotkać. Ogólnie wspomnienia bardzo na tak! Z obowiązku wspomnę jeszcze o Beyond Hell / Above Heaven, który w dobrych sklepach muzycznych pojawił się w 2010-ym efekt robiąc podobny do tegorocznego Volbeat produktu - udany on ale już odrobinę zmęczeniem stylistycznym dotknięty. A co później już miejsce miało, skreśliłem przy okazji Outlaw Gentlemen & Shady Ladies, teraz tylko zamykająca po trochu smutna refleksja. Dzisiaj grupa to już w światku rockowym gwiazda, pozwalająca sobie na wybrzydzanie w ofertach koncertowych oraz epizody jak z tegorocznego Metal Festu gdzie headlinerem drugiego bodajże dnia być miała, a nie wystąpiła bo ich poczucie bezpieczeństwa w subiektywnym mniemaniu na scenie było zachwiane. Nie wiem jak sprawy zakulisowo się miały, jednak żadna inna formacja z tego co wiem podobnych obaw nie zgłosiła co świadczy już odrobinę o gwiazdorskim syndromie u tych Panów.

P.S. Wspomnę tylko, iż ani ekipie Down, Satyricon czy Entombed, ani żadnej innej gwałt soniczny czyniącej podczas Metal Festu na łby nic nie spadło - widać nad nimi wszechmogący czuwał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj