niedziela, 11 sierpnia 2013

Coheed and Cambria - No World for Tomorrow (2007)




Rok 2007 przyniósł sporo doskonałej muzyki o szerokim spektrum gatunkowym, jednakże w obrębie moich zainteresowań fundamentalnie tkwiących w gitarowym rzemiośle. Wśród nich  perła w postaci No World for Tomorrow Coheed and Cambria, odkrytych przeze mnie w 2005 roku za sprawą porywającego From Fear Through the Eyes of Madness. Drugie spełnienie w przygodzie z CaC za sprawą obcowania z tym krążkiem mi dane było - póki na mojej drodze nie stanęli wyobrazić w stanie sobie nie byłem, aby takie perfidnie przebojowe młócenie tak wkręcić mnie zdołało. Nucę, a nawet wykorzystując sporadyczną pustkę jaka mnie otacza śpiewam bez krępacji wraz z Claudio, gitarę powietrzną eksploatuje, miotam się w energicznym obłędnym tańcu. Takie efekty każdorazowo odsłuchu tego albumu mi towarzyszą, gdyż dynamika, energia i żywiołowość wespół z nienaganną techniką instrumentalistów i kompozycyjnym talentem porywa bez reszty. Zero przypadku, wypełniaczy zwyczajnej słabizny tylko i wyłącznie bezpretensjonalna, kapitalna rozrywka na najwyższym poziomie. Wykreowana ona na fundamencie niczym nie ograniczonej wyobraźni, bogactwie pomysłów, w ramy progresywne wtłoczonych o nowoczesnym sznycie, finezyjnej, nie spętanej żadną sztuczną konwencją. Przede wszystkim bezczelnie przebojowa aczkolwiek w żadnym stopniu z banalnym kitem utożsamiana, unikająca tej pułapki za sprawą zuchwałego wyczucia w egzystowaniu na granicy pomiędzy artyzmem, a przebojową miałkością. Zdecydowanie progresywna jednak bez tej nadmuchanej, nadętej otoczki - ona dla pożytku kompozycji, nie dla progresywnego założenia. I na zakończenie podkreślić muszę walory  bujającego, płynnego, pełnego finezji finałowego zamknięcia w postaci The Road and the Damned wspólnie z On the Brink. Miód najsłodszy, balsam dla mojej muzycznej wrażliwości. Cudne!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj