Meryl Streep z początku ekstremalnie niewyjściowo wyglądająca i Shirley MacLain mająca na karku 56 wiosen i dla odmiany z wizerunkiem olśniewającym, w filmie wieloletniej legendy hollywoodzkiego opowiadania o ludzkich perypetiach. Dwie ikony które na koniec filmu swymi wizerunkami się zamieniają, co stanowi symboliczną myślę tak klamrę dla skomplikowanych osobowościowych powiązań odtwarzanych postaci i konsekwencji poddawania systematycznej presji. Mike Nichols od Absolwenta (a jak obejrzę sobie w końcu Kto się boi Virginii Woolf?, to uznam że od debiutu) był na fali, a lata leciały i wciąż kręcił doskonałe obyczajówki, z lekko podanym, lecz poważnym dramatyzmem. Pocztówki znad krawędzi to pół szałowo komediowa, pół patetycznie dramatyczna wiwisekcja relacji rodzinnych, z wytłuszczeniem tej pomiędzy córką, a matką – aktorkami w sensie charakterku maniaczkami. Córka uzależniona od narkotyków, matka uzależniona od przywilejów sławy. Mamusia częściej niż okazjonalne zagląda do kieliszka, co czyni ją równie silnie zniewoloną przez wspomagacze jak córeczkę. Wszystko na podstawie autobiograficznej powieści Carrie Fisher (tak tak, Księżniczka Leia) opowiadającej o własnych zmaganiach z legendą sławy swojej matki Debbie Reynolds - jednej z największych ikon najwspanialszych lat w historii kina. Historii która miała swój tragiczny rzeczywisty finał pod sam koniec roku 2016-ego, kiedy dzień po dniu obie bohaterki opuściły ten ziemski padół – Carrie 27, a Debbie 28 grudnia. Ale nie o tym w sumie, nie o tym, bo o tym co doprowadziło być może do tego dramatycznego finału, czyli życiu w środowisku hollywoodzkiej fabryki snów i samotności niby w pluszowych okolicznościach funkcjonowania oraz właśnie zaburzanym z pozoru gigantycznym ego intensywnie emocjonalnym związku córki z matką. Kręcony już w latach dziewięćdziesiątych, pachnący jednak ejtisowym leciutkim kiczusiem, ale tak uroczym, że się wybacza i fajnie jest obejrzeć klimacik jaki już w obyczajowym wydaniu nie ma szans we współczesnym kinowym wydaniu spotkać. Posiada zapewne dla wielu kinomanów wartość sentymentalną i jako taki jest ważny. Jeśli jednak ja nigdy do tej pory nie miałem przyjemności, a znać tytuł znalem, to jako obejrzany premierowo dopiero teraz jawi się, jako dobra robota reżyserska, aktorska lepsza i scenariuszowo dość może nie zachowawcza ale też nie błyskotliwa, bez względu na to jak niesamowita tkwi za nim geneza realnych wydarzeń. Nie powiem żebym nie czuł się całą tą otoczką po uświadomieniu teraz zafascynowany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz