Jeśli to projekt studia A24, a w obsadzie Michelle Williams i Hong Chau, to bez wgłębiania się w szczegóły, czy nawet tematykę już byłem zainteresowany. Dodatkowo zaciekawiłem się, kiedy ogólny zarys fabuły poznałem, a już kupiony ostatecznie, gdy kilka zdań oceny zdarzyło mi się poznać. Jak czytam że obraz ten jest "kompletnie bezpretensjonalnym przepływem codziennych frustracji o dotykalnej fakturze i realistycznym kształcie", "nieskomplikowanym filmem o smutku, wyobcowaniu i poczuciu życiowej (twórczej?) porażki, który siedzi w człowieku dłużej niż niejeden arthouse’owy szlagier", czy też "filmowym lustrem chwil, których nie pamiętasz", to zrazu w kąciku ust pojawia mi się lekki zadowolony grymasik i owy współistnieje ze zmarszczonym nieco czółkiem oraz przymrożonymi oczkami, co manifestuje oczekiwanie na przeżycie artystycznej satysfakcji. Z powyższymi pozytywnymi opisami zgadzam się teraz po seansie, przynudzania lekkiego jakbym przez prawie dwie godziny nie odczuwał, zarazem większego zaangażowania u siebie nie notując do momentu, kiedy symboliczny finał bardzo wiele w kwestii stanu emocjonalnego bohaterki wyjaśnia i jeśli opisy nie odstraszyły kogokolwiek kto tutaj do mnie zagląda, a nie gustuje w kinie skromnym fizycznie, a na bogato duchowo inkrustowanym i traktującym o kompletnie nieatrakcyjnej przytłaczającej codzienności, jednak pulsującej światłem eskapistycznej pasji, to ja nie zamierzam przekonywać do zaniechania poszukiwania, bo w sumie co szkodzi spróbować czegoś skrojonego nie pod własne gusta, bo mnie nie przeszkadza, że mogą pojawić się pretensje, szczególnie jeśli może nie wprost ale przecież chyba ostrzegam. Ostrzegam?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz