poniedziałek, 10 listopada 2025

Presence (2024) - Steven Soderbergh

 

Zastanawiam się co i jak - albo w sumie nie, bo nie ma nad czym prężyć zwojów, gdyż to tylko poprawnie zrealizowany technicznie, z użyciem współczesnej technologii operatorskiej zaawansowanej, film multipleksowy typowy, jaki ni ziębi ni grzeje. Przelatuje w momencie i nic nie pozostawia, poza poczuciem obcowania przez chwilę właśnie z kinem rozrywkowym, wypełniającym czas wolny. Takie reżyserskie skorzystanie z ogranej formuły i dopieszczenie jej wspomnianą techniczną zabawą kamerą, w celu uzyskania produktu jaki jest ładny, niby posiada wartościowe, jednak niezbyt ambitne przesłanie, ale też skupienie na jego treści nie przeszkadza we wciąganiu odpowiednio posolonej porcji maślanego popcornu. Fabuła jest akurat mocno naciągana, mimo to raczej sumiennie narracyjnie poprowadzona i w sumie nie dziwi obrót spraw taki jaki ma miejsce, bo jakiś chociaż pół twiścik w dużej mierze przewidywalny w mainstreamowym kinie o duchach być musi. Jedyne prócz rozczarowania miałkością finalną pracy Soderbergha, jest zdziwienie że ktoś z dorobkiem zasłużonym musi kręcić rzeczy pozbawione pazura, a nawet tożsamości w ilościach niemal hurtowych, by może utrzymać się w branży - lub chociaż być w niej jeszcze jakoś pamiętany. Nie znam specyfiki hollywoodzkiej dzisiejszej, ani nie znałem naturalnie jej z przeszłości, ale czy nie sprytniej, a na pewno bardziej zasługując na szacunek, byłoby nakręcić coś co huknie, trafi i rozłupie raz na kilka lat, niż wystrzeliwać takie ślepaki co pół roku?

P.S. Plus pośród tej nijakości i załamki może jeszcze taki, że Soderbergh wie chyba co to taka Puma Blue muzyczna. Jeśli to od niego ta sugestia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj