piątek, 22 kwietnia 2022

The Batman (2022) - Matt Reeves

 

Czy progres jest immanentną cechą tej ikonicznej serii, na zawsze jej przypisanym? Czy każdy kolejny obraz o mrocznym rycerzu sprawiedliwości będzie pokonywał poprzeczkę zawieszoną przez poprzednika? Czy też ta passa się kiedyś skończy i kolejny twórca koncepcji “nowego” Batmana nie dokona swoistego cudu i nie pokona jakością swego poprzednika? Wiem, bo pamiętam to doskonale, (gdyż zawód częściej odciska większe piętno w pamięci niż zakładane z góry uniknięcie rozczarowania), że w tej regule był swoisty wyłom i to co zrobił Joel Schumacher w swojej nazbyt oczojebnej wizji, tak straszliwie tandetnie przypisany do Batmana charakter interpretując, na pomstę nawet do nieba zasługiwało. Potworna szmira mu już wówczas wyszła, a dzisiaj na tle konkurencji wręcz karykaturalna, ale prócz tej wpadki wszystko pozostałe potrafiło zawsze w fotel mnie wbijać, zanim zdążyłem znaleźć jeden tylko argument potwierdzający tezę, iż uparcie reanimowany kotlet nie będzie nadawał się do obwąchania, a co dopiero przełknięcia. Tym razem jednak Batman według Matta Reevesa i Batman zarazem w wykonaniu Roberta Pattisona, to jak zapowiadała krytyka ekstraliga nie tylko filmowego spojrzenia na super bohatera, ale i ekstraklasa ogólnie dramatu i thrillera sensacyjnego - meeega mrocznego. W sensie scenariusza (puenta i przesłanie zaiste w punkt) i w dodatku w kwestii konceptu wizualnego, bo ta ciemność wraz z merytorycznymi tezami, to głęboko wbijający pazury i rozdrapujący rany zdecydowanie bardziej realistyczny drapieżnik, a moje skojarzenia ogólne po seansie nie biegną li tylko w kierunku właściwych wcześniejszych produkcji, ale co mnie zaskakuje i odrobinę zastanawia jednak czy słusznie - w kierunku "ridley’oweskiej" wizji Blade Runnera i ostatnio (bez względu na finałowe przesadzone sceny) udanemu na tą klasykę spojrzeniu Denisa Villeneueva. Oczywiście Gotham to nie futurystyczne Los Angeles (nie tylko że bez neonów i permanentnego deszczu), ale sama idea wewnętrznej walki samego ze sobą i uporczywego grzęźnięcia w przeszłości, odkrywając strzępki obcych i własnych wspomnień, by tożsamości się doszukać, bliższa właśnie oficerowi K, niż chyba każdego wcześniejszego Bruce’a-Batmana. Ale wyrzucając z siebie bez ograniczeń więcej skojarzeń, te ulice i ten ich klimacior, to jak Nowy Jork w Taksówkarzu Scorsese, z mocnym dodatkowo akcentem klasycznego kina noir, a samo w wielości wątków wypełniających prawie trzy godziny projekcji tropienie tym razem bardzo niejednoznacznego przeciwnika, to niczym podążanie za Johnem Doe, z kultowego obrazu Davida Finchera. Poza tym to też dobre kino gangsterskie (wątek Turturro/Farrell) i przez użycie gadżetów bardzo widowiskowych, festiwal tylko (he he) trochę przesadzonych efektów specjalnych, a w końcu zawierające w sobie mnóstwo tajemnic i zagadek kino rewanżu, ekstremalnie kino krwawej zemsty. The Batman Reevesa, to przecież również po prostu wspomniany klasyczny film akcji i nawet jeśli można było się spodziewać że po sukcesie Jokera, ta splątana historia pójdzie w stronę psychologii, to ona (ta psychologia) rzecz jasna robi tu robotę, lecz ważniejsza jest jednak od niej sama spektakularna walka, aby widz przez rozplątywanie zawiłości psychiki bohaterów nie odbierał sobie przyjemności korzystania z walorów kina dynamicznej akcji. Tak się na koniec jeszcze zastanawiam i nie jest aby to rozkmina małej wagi, a wagi wręcz kluczowej, czy ten jak pies zbity, z traumami z dzieciństwa i rodzinnymi grzechami skonfrontowany "emo" Bruce Wayne, to dobry kierunek dla serii? I nie mam pewności, choć nie powiem, by mnie tak  rozumiane terapeutyzowanie Bruce'a nie wkręciło. :)

P.S. Nie wyraziłem swojej opinii w mega emocjonalnym i całkowicie na serio tonie (a może się przekomarzam), bowiem nie potrafię już kina młodzieżowego odbierać jak kiedyś. Jak wówczas, gdy smarkaczem będąc (pozbawionym naturalnie dojrzale krytycznego przeżywania ekranowej narracji), jak i pełnym jeszcze młodzieńczej ochoty na konsumowanie przerysowanych historii o znamionach blockbusterowego kultu. Napisałem zatem poniekąd ironicznie, tudzież starałem się by zabrzmiało pokrętnie, nie chcąc pozwolić  na jednoznaczne rozszyfrowywania moich odczuć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj