niedziela, 17 kwietnia 2022

Amorphis - Halo (2022)

 


Postawię sprawę jasno! Nie byłem do Halo entuzjastycznie nastawiony, bo sporo w tej stagnacji stylu od lat mi się nie podoba i ochoty zawsze mniej na nowy album grupy, kiedy ona ustawicznie schematem karmi, a ten schemat prócz tego że swoim stylem nie bardzo kręci, to jeszcze na dłuższą metę naturalnie nudzi potwornie. Mój sceptycyzm był więc z punktu widzenia jak myślę nie tylko maksymalnie subiektywnych odczuć uzasadniony, a nawet mógł się skończyć podobnie jak w przypadku ostatniej jak dotąd produkcji Finów, wprost zignorowaniem jej, nie poddając próbie konsumpcji. Przyznaję iż tylko przypadek sprawił, że oto Halo poleciało i moje odczucia teraz poddane weryfikacji odsłuchowej sprowadzę po części wprost do przytoczenia doświadczeń z Under the Red Cloud (2015). Mianowicie słuchalność nowych kompozycji to jego zaleta - fantastyczne połączenie siły ekspresyjnej stylu Amorphis z jego melancholijnym sznytem i też ciężaru riffu z jego przyrodzoną melodyjną formułą. Każdy numer wyróżnia (co nieco w kontekście jednowymiarowej natury numerów zaskakuje) całkiem wyrazisty charakter, a sposób prowadzenia linii melodycznych posiada cechę związaną z gładkim przechodzenia w kolejne fazy, z uwzględnieniem pierwiastka dramatyzmu, dodającego całości koniecznego atrybutu utrzymującego zainteresowanie. Wynika z tego pokrętnego opisu, że właściwie nic się nie zmienia i to oczywiście prawda, bowiem Halo jest zwyczajnie kolejnym mega rozpoznawalnym krążkiem ekipy z Helsinek - jak zwykle bardzo łatwo przyswajalnym. Jednak jest tu coś wreszcie żywego, ale i niestety coś co odbiera mocy oddziaływania i sprowadza muzykę Finów na kurs dla mnie nieakceptowalny obecnie. To chyba nowość w ich nucie (mogę błądzić), że w kilku fragmentach korzystają z pompatycznych wręcz quasi orkiestracji, czy wsparcia chóru, miast trzymać się kurczowo tylko (może kuriozalnie to zabrzmi w kontekście uwag o schematach) ale klimatycznych i definiujących styl grupy folkowych melodyjek. One są, one dominują, ale tam gdzie zastępują je klawisze ze "smyczkami" robi się nieznośnie podniośle i tym samym mnie się ulewa. Tak czy inaczej oceniam Halo na plus, bo to zestaw jedenastu dynamicznych i naprawdę dobrze napisanych piosenek, a sam album w moim prywatnym rankingu trafia tym sposobem na wirtualną półkę obok Eclipse i Under the Red Cloud, czyli w towarzystwo najlepszych dokonań grupy po przejęciu mikrofonu przez Tomi Joutsena. 

P.S. Tak sobie jednak czasu Halo sporo ostatnio poświęcając myślę, że z tym podkreśleniem orkiestracji, to chyba bardziej ja przesadzam niż przesadza Amorphis. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj