Ten seans okazał się
być ciekawym eksperymentem, bowiem zadaje sobie teraz pytanie czy można odczytać
go w pełni bez znajomości kultowego serialu, jako w pigułce podanej esencji tego,
co przez kilka lat emisji starannie było eksponowane? Bez z pomocą ponad pięćdziesięciu odcinków
wypracowanego emocjonalnego związku z tak tu licznymi przecież postaciami, bez
rozpoznanych kontekstów i całej bogatej historii kryjącej się w ścianach i
ogrodach tytułowej posiadłości. Sam jednak nie jestem sobie w stanie na to
zapytanie dać wiarygodnej odpowiedzi, więc posiłkując się wiedzą miłośników zjawiska jakim Downton Abbey stwierdzę, iż można go „potraktować jako specjalny odcinek
ostatniego sezonu”, gdyż „zachowuje wszelkie zalety serialu”, dając widzowi
nawet niewprowadzonemu właściwie w tematykę „kawał dobrego brytyjskiego kina o
świecie, który zaczął znikać przed niemal stuleciem”. Tylko, że doceniając
oczywiście wartość tej estetycznej uczty dla zmysłów wzroku i słuchu -
scenograficznej perfekcji (wnętrza, meble, dekoracje, wszystkie zdobne detale,
wytworne maniery i niedzisiejszy, bowiem niezwykle staranny język), ale również
robiącego duże wrażenie przepychu produkcyjnego (aktorska biegłość, muzyka wypełniająca przestrzeń
pomiędzy scenami, kamera pływająca pośród bohaterów i wokół przepięknych
okoliczności miejsca) nie przeżyłem nic ponad właśnie oczarowanie. Rodzaj irracjonalnej
romantycznej tęsknoty za rzeczywistością o zupełnie odmiennych walorach niż te
współczesne, których nigdy nie poznałem i przecież nigdy nie poznam. Światem zarówno
przywilejów wytwornej elity, jak i tych prostych przyjemności ludzi z
niższych szczebli – błahych dramatów i ciężkiej, lecz mierząc jej trud, to mimo
wszystko przynoszącej satysfakcję pracy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz