wtorek, 6 września 2022

Norma Jean - Deathrattle Sing for Me (2022)

 


Nie ukryję że pokładałem w Deathrattle Sing for Me spore nadzieje i na bieżąco dzieliłem się wrażeniami bardzo pozytywnymi po kolejnych odsłonach nowych numerów z 9-ego krążka Amerykanów. Szczególnie Spearmint Revolt, Call For The Blood i najbardziej rozbudowany, hipnotyzujący Heartache rozbudziły oczekiwanie na krążek tak doskonały jakim Meridional z roku 2010-ego spostrzegam i darzę go tak dużym sentymentem, jak najczęściej właśnie do niego powracam gdy pomyślę o dyskografii Normy. Tylko jedno apetyt przy przystawkach, a drugie apetyt kiedy całe zamówione menu znajdzie się na stole. To co na "smaczek" bardzo apetyczne, lecz pełne wrażenia podniebienia raz nieco mdławe, mimo że kompozycja przypraw całkiem ostra, dwa że owa kompozycja w zbyt obfitej ilości szybko przesyt powoduje i zamiast odczucia w punkt nasycenia, przeżuwanie kolejnych kęsów w nadmiarze całą wcześniej osiągniętą przyjemność mi zabrało. Podobnie miałem w przypadku tegorocznego albumu Cult of Luna - znaczy że co za dużo, to (zachowując słowną kulturę) niezdrowo. Być może to nie tylko przytłaczająca ściana dźwięku o zbytniej, a jednak względnie tylko 55-minutowej długości, albo wciąż mimo wszystko tkwiąca jak cierń w dooopie chrześcijańska konotacja ich twórczości, bo w szczególe super że się tutaj nie powtarzają dosłownie i aranżacyjnie komplikują sporo. Cała paleta barw to jednak tylko narzędzie za pomocą którego doskonały rzemieślnik, a tym bardziej nieprzypadkowy artysta może wydumać dzieło. Tradycyjny zestaw instrumentów, obficie wspomagany efektami elektronicznymi (sample i te wszystkie inne), mniej melodii, więcej surowej ekspresji rytmicznej i wściekłych antyharmonii wokalnych - miniatury, eksperymenty brzmieniowe i klimat nawet bardziej  niż minimalnie odbiegający od tego czego dostarczali na ostatnich krążkach, a i tak k**** kręcę tym swoim dużym nosem. Pewnie kiedy zainwestuję w Deathrattle Sing for Me więcej czasu, moja opinia ulegnie siłą inercji przemianie. Szkopuł w tym, że póki co nie mam na to ochoty. Mimo wszystko nie wykluczam, bo wiem, bo czuję że pisząc paradoksalnie bardziej wyrozumiale o poprzednich albumach krzywdzę ten właśnie. Nie wykluczam, że dla NJ to nowy rozdział z ekscytującą perspektywą, wszak odwaga powinna zaprocentować. Po prostu uważam że należy bezwzględnie j**** stagnację. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj